środa, 10 października 2012

Zebra bez pasków

Rok. Pierwszy seniorski gol.

Pierwsza klasa podstawówki. Jeszcze nie otrząsnąłem się po bramkach Scholesa. Rudy Anglik podówczas przekroczył cienką linię nienawiści – no przecież nie można siedmiolatka doprowadzać do płaczu strzelając bramkę ręką! Pierwszy w życiu mecz, który widziałem na żywo z pełną świadomością – zresztą nieważne, tekst miał być o czymś innym. W czasach, kiedy budziłem się do życia, był tylko Manchester i Juve (http://www.youtube.com/watch?v=AZk1y7UNZzY). I Real, ale Realu nikt nie lubił. Może od biedy Borussia i okropne koszulki „Ricken 18”. Dla nas wszystkich na podwórku gwiazdami byli Zizou, Carlos, Romario czy Ronaldo. Tylko w Bravo Sport (podówczas jeszcze całkiem niezłe) gdzieś tam pojawił się wtedy najlepszy technik świata. Młodzieniec, który w dzisiejszym świecie pewnie zniszczyłby okładki czasopism dla nastolatek.

Pierwsza klasa podstawówki. Fifa 98 u kolegi z drugiego końca wsi. Multiplayer („Ty na klawiaturze, jo na myszce”). Przy wyborze drużyn tekst gospodarza „Yno nie bierymy Juve, bo tam gro Tyn Pieron”. Wtedy się zaczął mój szał na Ju. Wtedy Alex był najlepiej zarabiającym piłkarzem świata. Wtedy wiele mówiło się o drużynie, tej zaskakująco dobrej drużynie Francji, która miała wkrótce swą dominację na świecie potwierdzić medalem na kontynencie. Tej z Deschampsem i Zidane’m. Juve było popularne, ale jakoś nikt nie spoglądał na 25-letniego Alexa, powoli odbudowującego się po potwornej kontuzji.

Następne lata dały mi Trezeguet, dały mi Roberto Carlosa, dały mi transfer Zizou do Realu, w ten sposób dając mi kibicowanie Realowi. Ja po prostu chciałem widzieć Zidane’a. Inna sprawa, że naprawdę sobą był tylko na meczach reprezentacji.

Wiosna 2003. Najpiękniejszy moment mojego życia. Nedved lobuje Casillasa, 3-1, przeskakuje bandy okropnego Delle Alpi. Mój powrót do kochanki, do tej signori… Gdzieś tam w okolicy był Del Piero. Nawet zdobył bramkę. Dla mnie Alessandro był już staruszkiem – przecież grał kilka lat, nim zacząłem się interesować piłką. Nadal potrafił strzelać bramki – było to słodkie, mieć takiego „starego wyjadacza, który zawsze potrafi uratować drużynę”. Alex miał wtedy 28 lat. Nedved do dzisiaj pozostanie moim ulubionym piłkarzem, a jego łzy z półfinału… (Mam 20 lat i nadal płaczę na bezsensownym wślizgu, który zniszczył mu największe marzenie, zniszczył moje największe marzenie). Czech i tak dostał złotą piłkę. Jedną z nielicznych słusznie przyznanych w XXI wieku.

Lato 2006. Na sezony w międzyczasie miałem wyjebane. Wiedziałem, że Juve wygra, tak może tylko z przyzwyczajenia sprawdzałem na telegazetę na 238. W FM jak zawsze zebry, bo najłatwiejsza gra (FM 2005 ze środkiem Fabregas-Ballack <3). Przyszedł cios. Najgorszy w życiu. Juve w Serie B? Pół składu odchodzi? Zarząd kompletnie inny? O, fajnie wiedzieć, że ci sami zawodnicy zdobyli mistrzostwo świata po najpiękniejszym półfinale w historii (link do legendarnego już Caressy: http://www.youtube.com/watch?v=g7_2qI-VQYM).

Zresztą to było the Best of football. Gol Grosso, po którym sam strzelec nie wiedział, co się dzieje. Akcja Cannavaro, najlepszy kontratak w historii piłki nożnej (jeśli za jedną kontrę dostaje się złotą piłkę, to na pewno była to najbardziej zasłużona nagroda w historii). No-look pass Gilardino. Gol Alexa, który byłby idealnym przykładem dla trampkarzy, jak należy uderzać piłkę wewnętrzną częścią stopy. Był wolny, był słaby fizycznie, ale zawsze miał tą niesamowitą technikę - zwód w miejscu i techniczne uderzenie na dalszy słupek.

Spadli. Juve spadło. JEBANE CALCIOPOLI (o tym innym razem). Klub mojego życia spadł na dno. Zamiast wojen na San Siro mecze z Albinoleffe. W składzie Paro, Palladino czy Mirante. Na zmiany wchodzą nastolatkowie Marchisio i Giovinco. Może to na dobre wyszło? Alex chciał za Capello odejść. Dla mnie to był wtedy „tylko Alex”. Zawsze drugi. Za „Nedvedem/Davidsem/Deschampsem*”/niepotrzebne skreślić

Wrócili. Z Alexem dwukrotnie z rzędu królem strzelców włoskich lig (prawie jak Grzesiu Piechna ;) ). Nadal go nie doceniałem. Gdzieś tam mi tata mówił o kolejnych jego bramkach przy oglądaniu sport+. Gdzieś tam było przy meczu z Romą „Do szatni, z wolnego, po swoimu, bramkarz się yno obejrzoł”.

Jesień 2008. Mecz Realem. CT4 na telewizorze u siostry. Ledwo zdołaliśmy załapać kontakt, a tu już bramka – Del Piero. Dwa tygodnie wcześniej Juve wygrywa 1-0 z Zenitem. Del Piero. Dwa tygodnie później rewanż na Bernabeu. Szpakowskie „Del Piero – dwa zero” nie oddają podtekstów. Druga bramka była brutalnym gwałtem na Casillasie. Nie zdziwiłbym się, gdyby obecny Iker w wehikule czasu cofnąłby się akurat o minutę przed tym uderzeniem. Nie zdziwiłbym się, gdyby i tak padł gol.

Wtedy strzelał bramki jak na zawołanie. W pewnym momencie przeciwnicy bali się faulować piłkarzy Juve – bez znaczenia, iż cała liga wiedziała o strzale w stylu „Del Piero.” 25 metr. Lewa połowa boiska. Strzał na dalszy słupek. Bank danych Realu przez kilka tygodni opracował taktykę na wolne Alexa – ustalili, że Casillas po prostu powinien się ustawić za murem. Biedny Hiszpan. Nie pamiętam, żeby ktoś miał AŻ TAKIEGO pecha do Del Piero. Niestety, człowiek, który ośmiesza najlepszego bramkarza świata, nie zostaje najlepszym zawodnikiem świata. Nie żyjemy w paleolicie. Przecież mówimy o Aleksie. O człowieku, który nie potrafił grać na innej pozycji niż „jego” trequartista – napastnik „na ¾”, co świetnie odzwierciedlało jego styl gry – przy piłce był geniuszem, ale już bez niej czuł się co najmniej zagubiony. Samym zawodnikiem też był na ¾ - nigdy pierwszy, nigdy nie był Ronaldo czy Messim. Po prostu był.

Wiosna 2012. Alex na wylocie z Juve. Idol kibiców zostaje uznany za persona non grata w siedzibie klubu. Jeden z nielicznych meczów w sezonie, w których Juventusowi po prostu nie idzie. Trener Antonio Conte, który jako zawodnik musiał oddać opaskę kapitańską Del Piero (kto kiedykolwiek biegał z tym wkurzającym kawałkiem płótna na ramieniu, wie, że nie ma bardziej upokarzającej sytuacji w życiu piłkarza) w 80 minucie meczu wpuszcza Il Capitano przy 1-1. 82. minuta. Gol z wolnego. Juve zdobywa mistrzostwo trzy kolejki później.

Lato 2012. Mimo wyraźnych sygnałów ze strony samego zawodnika zarząd klubu decyduje o zwolnieniu (nieprzedłużaniu kontraktu) urodzonego 1 listopada 1974 pracownika, zatrudnionego od marca 1993.

Wrzesień 2012. Szukający rozgłosu Sydney FC zatrudnia legendę futbolu. Alessandro Del Piero od tej pory będzie nosił trykoty w stylu Lazio czy Napoli. Jednak mimo wszystko – to Alex pokazał mi, że Juve istnieje.

To Alex na Santiago Bernabeu pokazał mi, że Juve jest wielkie.

Ale w 2006 pokazał, że Juve zawsze będzie wielkie.

Powodzenia w Sydney!

poniedziałek, 3 września 2012

Reanimacja

Od dobrych dwóch lat zmuszam się do regularnego pisania tutaj - oczywiście ze skutkiem marnym, raptem kilka postów, średnio chyba jeden na pół roku. W sierpniu powiedziałem sobie "zacznie się Serie A, będę pisał choćby głupie podsumowania co tydzień, zostanę Głównym Rozsławiaczem Ligi Ostatnio Usuniętej Z Canala", dzisiaj już po drugiej kolejce, nie napisałem nawet myślnika. Gdzieś tam w zakamarkach wersji roboczych jest tekst o Antonio Conte, tylko co o nim teraz napisać, kiedy na światło dzienne wyszła po raz kolejny sprawa, w której pojęcie sprawiedliwości według Juve i pojęcie sprawiedliwości według włoskich sądów drastycznie się różnią? Notka po trzeciej kolejce będzie. Przynajmniej tak sobie wmawiam :)

poniedziałek, 13 lutego 2012

O sześć miesięcy mądrzejsi

Niemal pół roku minęło od mojej ostatniej notki na tym blogu i jednocześnie od rozpoczęcia osiemdziesiątego sezonu Serie A. Na półmetku zmagań o scudetto sytuacja we włoskiej ekstraklasie wydaje się jeszcze bardziej zawiła niż w sierpniu – każdy z faworytów rozczarowuje w mniejszym lub większym stopniu i w tym roku o okrojone trzy miejsca w Lidze Mistrzów 2012/13 walczy aż siedem klubów, a co więcej, każdy z nich w mojej subiektywnej opinii na to zasługuje. Największymi faworytami i już prawie pewniakami są oczywiście Juventus i Milan, lecz nie tylko w piłce włoskiej zdarzały się już większe niespodzianki.

Powrót maestro

Gdyby spytać przeciętnego kibica Juventusu, od kogo w tym sezonie najbardziej zależy gra turyńczyków, odpowiedź byłaby jasna – to 32-letni defensywny pomocnik Andrea Pirlo. Były zawodnik Milanu przeżywa swoją drugą młodość, zaliczając 5 asyst, z czego dwie w debiucie przeciw Parmie. To głównie dzięki Pirlo Juve posiada także największy procent posiadania piłki w całej lidze, jednak zasłużone pochwały z każdej strony zbierają także Il Principino – rodowity turyńczyk Claudio Marchisio, ekspert od strzelania pięknych bramek i Antonio Conte, wierny uczeń Marcello Lippiego, obecny trener Juve, a niegdyś kapitan wielkiego Juventusu z lat 90. XX wieku, który zaszczepił w prowadzonej przez siebie drużynie mentalność zwycięzców. Stara dama ma w tym sezonie niepowtarzalną okazję, aby zakończyć słabszy okres i znów wrócić na szczyt, jednak zawdzięcza to głównie słabym rywalom, a nie własnej świetnej grze.

Szwedzka bomba

Oczywiście do samego końca w walce o Scudetto liczył się będzie broniący tytułu Milan. Mediolańczycy mają jednocześnie jeden wielki atut i ogromne obciążenie – nazywa się Zlatan Ibrahimović. 30-letni obywatel Szwecji rozgrywa kolejny świetny sezon, zdobywając seryjnie bramki i wygrywając czasem w pojedynkę mecze ze słabszymi przeciwnikami. I właśnie tutaj leży największy problem Ibry – w spotkaniach z bezpośrednimi rywalami w tabeli zdobył jedynie 4 bramki, głównie rozczarowując, a sam Milan na półmetku rozgrywek miał ex aequo z Romą najgorszy bilans meczów z grupą walczącą o LM – jedynie 5 punktów w 6 meczach (dla porównania: Juventus – 12, Napoli – 11, Udinese – 9, Inter – 7, Lazio – 6). Sam Ibrahimović ostatnio wsławił się głównie uderzaniem piłkarzy rywali – swoje obycie w sztukach walki (czarny pas w taekwondo) zaprezentował już na Salvatore Aronice z Napoli i Marco Storarim z Juventusu. Podstarzały i pozbawiony silnego przywództwa Milan nadal jednak jest Milanem silnym, który zaskakującą regularnością w spotkaniach ze słabszymi przeciwnikami rekompensował będzie słabsze występy w meczach z mocniejszymi rywalami.

Ciąg niespodzianek

Po raz drugi z rzędu w czołówce poważnie miesza Lazio. Postawa rzymskiego klubu mogłaby zostać uznana za ogromną niespodziankę, gdyby nie była nią już sezon temu (przegrana w końcówce walka o Ligę Mistrzów). Biancocelesti budują jednak z roku na rok coraz silniejszą drużynę, sprowadzając kolejne znane nazwiska (w styczniu o krok od podjęcia pracy w stolicy Włoch był gwiazdor CSKA Moskwa, Keisuke Honda) i stając się powoli poważną siłą we włoskiej piłce. Kolejną młodość przeżywają Miroslav Klose i Cristian Ledesma, nieśmiertelny wydaje się być Tommaso Rocchi, a w środku pola brylują Hernanes i Senad Lulić, a jedynym transferowym rozczarowaniem okazał się jedynie Djibril Cisse, od stycznia grający już w Queens Park Rangers. Mimo wszystko Lazio nie wydaje się drużyną na Ligę Mistrzów, jednak po kilku solidnych wzmocnieniach w następnym sezonie na pewno będą już uznawani za faworytów ligi.

Drużyna, której nie da się nie lubić

Udinese Calcio bez wątpienia należy do najsympatyczniejszych drużyn Europy. Prowadzona przez Francesco Guidolina ekipa od lat budowana jest pod znakiem „Antonio Di Natale + wielkie talenty”. 34-letni kapitan jest już od 3 lat gwarancją niemal trzydziestu bramek w sezonie, co w defensywnej lidze włoskiej jest osiągnięciem wręcz niesamowitym. Co roku ze Stadio Friuli odchodzą wyróżniający się gracze (Sanchez, Inler i Zapata w 2011, Luković, Pepe i D’Agostino w 2010, Quagliarella w 2009), a pozycja w lidze pozostaje niezmienna. Udinese w tym sezonie znowu walczy o puchary, tym razem z Mehdi Benatią, Pablo Armero, Mauricio Islą i Gabrielem Torje, którzy wyrastają powoli na gwiazdy światowego formatu. Do stutysięcznego miasteczka boją się przyjeżdżać nawet czołowe drużyny Serie A, gdyż w dwunastu meczach na własnym boisku Zebrette nie wygrywali jedynie dwa razy, wliczając w to ostatnią pechową porażkę z Milanem. Jedna z „najtańszych” drużyn Serie A (Frulianie na swoją podstawową jedenastkę wydali jedynie 12,6 mln €) znowu mogłaby zajść wysoko, lecz obecny system eliminacji Ligi Mistrzów premiuje drużyny ze słabszych krajów.

Kac po Mourinho

Dwa lata temu Inter był na szczycie. Genialnie taktycznie poukładany zespół, gwiazdy u zenitu swoich umiejętności i niesamowita potrójna korona po zwycięskim finale w Madrycie, który osiągnęli na Camp Nou po meczu, który wpisał się już do historii piłki nożnej. Odejście Mourinho do Realu było punktem zwrotnym. Inter od tego czasu nie nawiązał już poważnej walki o scudetto, a każdy kolejny trener dla mediolańskiego klubu przynosił ze sobą kolejne rozczarowania. Obecny sezon jest w pewnych aspektach łudząco podobny do poprzedniego: kompletnie nieudana przygoda szkoleniowca sprowadzonego latem (Gian Piero Gasperini chyba już nigdy nie będzie mógł bezpiecznie pokazać się w Mediolanie), a jego następca wprowadza ligową solidność, dobrą dla Palermo, Genui czy Fiorentiny, lecz absolutnie niedopuszczalną dla klubu pokroju Interu. Tak więc kibice Nerazzurich z rozrzewnieniem wspominają czasy Mourinho i Eto’o, gdyż ich następcy – Claudio Ranieri i Diego Forlan nie prezentują poziomu równego poprzednikom nawet w połowie, co jest zaskakujące szczególnie w przypadku tego ostatniego. Mimo wszystko Inter może jeszcze namieszać w lidze, kiedy mistrzom z 2010 przypomną się czasy świetności, co w połączeniu z coraz lepiej czującym się w Serie A Rickym Alvarezem może stworzyć mieszankę, której w osiągnięciu LM przeszkodzić może jedynie trener Ranieri.

Problemy z włoską Barceloną

Miało być pięknie. Nowy właściciel, nowy trener, transfery perspektywicznych zawodników, pozostanie w klubie De Rossiego i Tottiego, filozofia gry oparta na katalońskiej tiki tace. Po pół roku okazało się jednak, że wszczepienie stylu Barcelony w Rzymie będzie nadzwyczaj trudne. Lamela nie został nowym Messim, Kjaer nowym Pique, a Bojan nie okazał się jednak tak świetnym piłkarzem, jakim był przedstawiany w La Masii. 19-letni Argentyńczyk sprowadzony z River Plate przoduje jedynie w chamskich zagraniach, Kjaer wraz z Ranocchią (Inter) i Bonuccim (Juventus) jest jednym z większych rozczarowań w tym sezonie na pozycji stopera, zaś od Hiszpana wyżej w hierarchii napastników stoi rok młodszy od niego Fabio Borini, w zeszłym sezonie grający w Championship na wypożyczeniu z Chelsea. Posadę Luisa Enrique ratować więc muszą co kolejkę 35-letni już Totti, najlepiej zarabiający piłkarz Serie A Daniele De Rossi i bośniacki rozgrywający Miralem Pjanić. Projekt Barcelona w Rzymie cały czas stoi na skraju przepaści i nie zmienia tego nawet ostatnie zwycięstwo nad Interem. Grają na tyle nierówno, że w końcu mogą wypaść z walki o Ligę Mistrzów, a nawet w ogóle o europejskie puchary.

Królowie remisów

Mistrzów nie wyłania się w starciach pomiędzy bezpośrednimi przeciwnikami. Mistrzów wyłania się w meczach z ligowymi średniakami – transparent o tej treści powinien zostać powieszony w szatni SSC Napoli. Klub z miasta śmieci rozgrywał w pierwszej rundzie znakomite spotkania przeciw potentatom (świetny mecz na San Paolo z Juventusem!), lecz po drodze tracił punkty z Chievo, Novarą, Bologną, Sieną czy Ceseną. A przecież to drużyna ocierająca się o światowy top (nie bez szans w 1/8 LM przeciwko Chelsea) ze świetnym atakiem Hamsik-Cavani-Lavezzi. Słaba gra przeciw drużynom z dolnej połowy tabeli może ich pozbawić uczestnictwa nawet w LE (Neapolitańczycy przegrali pierwszy mecz półfinału Pucharu Włoch ze Sieną!), co doprowadzić może w końcu do odejścia kluczowych zawodników i stopniowego popadania w przeciętność klubu, którego wielki powrót do światowej czołówki właściciel klubu, kontrowersyjny producent filmowy Aurelio de Laurentiis ogłaszał po zajęciu miejsca na podium w zeszłym roku. Nie wyobrażam sobie braku Napoli w pucharach w przyszłym roku, biorąc jednak po uwagę ilość drużyn chcących zaistnieć w międzynarodowym futbolu (po piętach depczą już Cagliari i Genua) zadanie Waltera Mazzariego będzie wyjątkowo trudne.

Sens pucharów

Dla wszystkich powyższych drużyn istnieje tylko jeden cel: Liga Mistrzów. Jej młodsza siostra, spadkobierczyni Pucharu UEFA jest przez włoskie kluby od samego powstania po prostu lekceważona, bo jak inaczej wytłumaczyć kompromitacje Juventusu w sezonie 2010/11, brak awansu do grupy zarówno Romy po dwumeczu ze Slovanem Bratysława, jak i Palermo (odpadnięcie już w 3 rundzie kwalifikacyjnej z FC Thun). Coraz bardziej także we znaki daje się zacofanie włoskiej piłki w stosunku do światowej czołówki, co szczególnie widać po stadionach Serie A – z jednym wyjątkiem (Juventus Arena) są to relikty poprzedniej epoki, jak San Paolo czy Friuli. Dość powiedzieć, że w styczniu odwołano już kilkanaście spotkań z powodu braku podgrzewanej murawy na boiskach ligowych średniaków. Marazm we włoskiej piłce trwa i nadal nie widać symptomów poprawy.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Kompromitacja i dekadentyzm

Włoska piłka upada w zastraszającym tempie. Chociaż Calciopoli było oczywiście pewnego rodzaju grabarzem calcio, to jednak nawet po 2006 roku włoskie drużyny odnosiły sukcesy na arenie międzynarodowe (oczywiście nie takie, jak przedtem!) - Milan i Inter zdobywały Puchar Mistrzów, jednak o tym, że były to pojedyncze wybryki, najlepiej świadczyć może fakt, że poza tymi latami zwycięstw, żadna włoska drużyna nie dotarła do półfinału LM, co więcej, ćwierćfinał zdarzył się jeno trzykrotnie! Tym gorzej sytuacja prezentowała się dla włoskiej piłki reprezentacyjnej: Włosi cudem awansowali z grupy Euro 2008, jednak odpadnięcie w ćwierćfinałach, nawet z Hiszpanią, traktowane musiało być dla ekipy azzurich jako klęska. Jakże w takim razie nazwać zeszłoroczny mundial?

Za kilka dni ruszy Serie A. Dokładnej daty rozpoczęcia ligi nie znamy, gdyż miała się ona zacząć... przedwczoraj. Ale Włosi, jak to Włosi - mogą grać tragicznie, mogą nic nie zdobywać, mogą jechać na opinii z 2006r., ale jeżeli jest okazja do przeforsowania kolejnych nieżyciowych "praw piłkarza", to oczywiście trzeba z niej skorzystać. Takim to sposobem mamy we Włoszech strajk, wydarzenie, które dawno by się przejadło, gdyż piłkarze straszyli już nim tak często, że FIGC wierzyła, że znów rozniesię się to po kościach. A tu zonk - pierwsza kolejka Serie A odwołana, milionowe straty dla telewizji, rozwścieczeni kibice, oburzone gazety, a porozumienia jak nie ma, tak nie ma. Przecież to tylko Włochy. Tu mają czas.

Zaskakujący jest fakt, że do Włoch nie doszła żadna gwiazda światowego futbolu (o ile do skutku nie dojdzie transfer Forlana do Interu), co jest najlepszym dowodem na postępującą stagnację włoskiej piłki. I nie nazywajcie tu, proszę, gwiazdami piłki piłkarzy pokroju Vidala, Lameli, Bojana czy Miroslava Klose lub Gabriela Heinze, gdyż o ile jedni muszą dopiero udowodnić swoją wartość, to drudzy znajdują się już na równi pochyłej i choć to brutalne, o ich wartości najlepiej stanowi ich metryka. Włosi woleli w tym sezonie kupować sami od siebie, przyjrzyjmy się zatem, kto poczynił jakie zmiany w swoim projekcie.

Na pierwszy plan w Milanie wysuwają się jednak dwa świetne transfery obrońców - Taiwo z Marsylii oraz Mexes z Romy, obaj za darmo, co potwierdza niesamowite umiejętności Adriano Gallianiego jako odpowiedzialnego za transfery klubu z czerwono-czarnej części Mediolanu. Do tego wykupienie wypożyczonych Ibrahimovicia, Boatenga i Amelii. Milan znów kupił, kogo chciał kupić i nadal będzie klubem o najmocniejszej kadrze we Włoszech. Nie zdominuje ligi, jak Inter w latach 2007-10, jednak nie powinien się też dać wyprzedzić.

Bardzo zaskakuje mnie Inter. Po latach tłustych przyszła porażka w lidze i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki klub Morattiego wraca do lat pre-Calciopoli. Niedoświadczony trener Gasperini ze zdecydowanie niepospolitą wizją taktyczną (3-4-3 czy też 5-2-3, zwał jak zwał), miliony latynosów o niepotwierdzonych jeszcze umiejętnościach, oraz utrata przedostatniego człowieka na tej ziemi, który zwać mógł się Interistą, jednak akurat bez Materazziego włoska piłka będzie lepsza, choć z pewnością nudniejsza. Jedynym lekarstwem na poprawienie sytuacji po odejściu Eto'o byłby Forlan, choć akurat jemu nie życzyłbym transferu do Internazionale - bardzo go lubię :)

Juventus znów błądzi. Szuka i kupuje po omacku. Kupuje Vidala i Vucinicia, by później zacierać to pozytywne wrażenie wynalazkami takimi jak Emanuele Giaccherini (w zeszłym roku nie trafił do pustej bramki w meczu z... Juventusem - link) czy też Marcelo Estigarribia - ten drugi wyróżnia się chyba tylko nazwiskiem - dobrze, że Juve nie gra w pucharach, bo dla niektórych komentatorów mógłby to być ciężki orzech do zgryzienia ;) Do tego kolejny niedoświadczony trener Conte, który chce grać 4-2-4, gdyż "ustawienie nie gra roli, liczy się zaangażowanie zawodników". No zobaczymy...

Roma z kolei chce z siebie robić drugą Barcelonę. Trener prosto z Barcelony B (świetny niegdyś piłkarz Luis Enrique), ściąganie na potęgę młodych zawodników - wychowanek La Masii i wieczny niespełniony talent Bojan Krkić oraz drugi Messi - Erik Lamela ze spadkowicza River Plate Buenos Aires. Do tego dwa transfery z Primera Division - lewy obrońca Jose Angel i napastnik Pablo Osvaldo. Roma wydaje grube miliony (63 mln €!), ma jakąś poniekąd wizję składu, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że to nie tyle dokładna kopia katalońskiego stylu i wizji, o ile usilna chęć jak najszybszego dołączenia do najlepszych. A kto jest przecież teraz najlepszy? Kataloński eksperyment w stolicy Italii czas zacząć. Osobiście nie wróżę mu wielkiego sukcesu.

Spośród klubów spoza włoskiej wielkiej czwórki na uwagę zasługuje Napoli, które robi dobre, przemyślane transfery (Inler) i nie daje sobie wyrwać gwiazd. Genoa kupuje na potęgę zawodników o uznanej marce, którzy i tak pewnie się nie przyjmą (vide Rafinha, Acquafresca czy Veloso). Lazio chce dołączyć do elity, ale nie wie jak, choć bez wątpienia Djibril Cisse i Mirek Klose to uznane nazwiska, jednak sprzedaż Lichtsteinera i Muslery pokazuje, że nadal jest to klub z mentalnością środka tabeli. Palermo kompromituje się na każdej możliwej linii (Pastore nie pójdzie za mniej niż za 100 milionów - poszedł za 43, do tego "wybitna" porażka z FC Thun) Udinese zaś korzysta z koniuktury - sprzedaje, co popadnie, byle drogo, i kupuje tanio nieznanych zupełnie zawodników. Taki włoski Arsenal, jednak ma wyniki.

Serie A chyli się ku upadkowi. Nadchodzi fin de siecle włoskiej piłki. Nie widać symptomów poprawy jakości, i co ważniejsze, mentalności klubów z półwyspu Apenińskiego. A co tam, przecież jakoś to będzie. Kompromitujmy się dalej w Europie, przecież i tak jesteśmy najlepsi, bo wygraliśmy mundial w 2006. Grajmy 35-letnimi dziadkami. Wymiana pokoleniowa? Liczy się doświadczenie. Błądźmy po omacku. Kupujmy szrot, który zagrał jeden dobry sezon.

Włoska piłka stoi obecnie w tym samym miejscu, w jakim (zachowując proporcje) była nasza ekstraklasa 4-5 lat temu - nie dość, że słabo, to jeszcze brak perspektyw. Polska dostała jednak Euro i od tego czasu u nas zaczęło się dziać coraz lepiej. Gdyby Euro w 2012 roku otrzymali Włosi, pewnie dziś bylibyśmy świadkami wielkiego powrotu włoskiej piłki. A tak, na stadionach typu neapolitańskie San Paolo czy florenckie Artemio Franchi, które najlepsze lata mają już za sobą grają zawodnicy, którzy w większości przypadków są jak te areny - stare pomniki jedynie w znikomej części przypominające dawną świetność.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Kilka derbowych błysków

Zakończyły się kolejne, 176. ligowe derby Mediolanu, od kilku lat, z powodu niemocy Juventusu, będące meczami dwóch najlepszych drużyn na półwyspie. 2 kwietnia 2011 na San Siro było wszystko, co było już od wielu lat nieodłącznym elementem tych spotkań - piękne bramki, kontrowersje, głupota zawodników oraz przede wszystkim koloryt spotkania, od zawsze mierzony w barwach żółto-czerwonych. Drugie derby w tym sezonie dla Milanu - dwie bramki Pato i jedna Cassano dały zwycięstwo rossonerim, przyjrzyjmy się więc bliżej temu niesamowitemu meczowi.

AC MILAN - INTER MEDIOLAN 3:0 (1:0)
Pato 1, 62, Cassano 90(k.)

Nowy król Mediolanu. Alexandre Pato, bo o nim mowa, dawno przestał już być chimerycznym nastolatkiem, seryjnie marnującym dogodne sytuacje, jak w meczu U-20 Brazylia-Polska. Przestał też już być superrezerwowym, pokazującym po każdej strzelonej bramce ułożone z dłoni serduszko dla swej narzeczonej (od 2009 żony) Sthefany Brito. Akurat z tym drugim powód jest bardziej prozaiczny - para rozwiodła się w kwietniu 2010. Nie było przypadkiem, że po każdej strzelonej bramce Pato w derbach pokazywano siedzącą na trybunach prawdopodobną przyszłą prezes Milanu, Barbarę Berlusconi. We włoskich mediach huczy od plotek o romansie Kaczki i pięć lat starszej córki premiera Włoch. Włosi także więc mają swoją parę "Pique-Shakira", z tą różnicą, że Alexandre ostatnio wyraźnie odżył i staje się czołową postacią Milanu pod nieobecność Ibrahimovicia. Strzelił dwie bramki, a także doprowadził do czerwonej kartki dla Chivu.

Kolejne Cassanata. Ktokolwiek myślał, że Antonio Cassano przestał być enfant terrible włoskiej piłki choćby ze względu na wiek (w przyszłym roku kończy 30 lat!), grubo się pomylił. FantAntonio, choć wszedł na boisko w 80. minucie meczu, znów nie dał o sobie zapomnieć. Niewidoczny przez całe 10 minut, w ostatniej sprowokował rzut karny, po czym go wykorzystał w bezlitosny sposób. Sposób cieszenia się z bramki był już niesportowy - ściągnął koszulkę i zarobił bezsensowną żółtą kartkę. Minutę później spóźniony sfaulował obrońcę Interu, około 80 metrów od własnej bramki. Dostał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Wszystkie te wydarzenia łącznie nie trwały dłużej niż dwie minuty. Czy pochodzący z Bari napastnik kiedyś jeszcze się czegokolwiek nauczy?

Leonardo znów do zera. Brazylijski trener Interu ma przeszłość, której nie można było zapomnieć w kontekście derby della Madonnina - 6 lat grał w Milanie, 6 był jednym z jego dyrektorów, a w sezonie 2009-2010 był trenerem rossonerich. W roli trenera przegrał dwukrotnie derby z drużyną Jose Mourinho, u siebie doznając porażki 0-4, na wyjeździe (czy w tym przypadku w ogóle można mówić o meczach wyjazdowych?) przegrywając 2-0. Po sezonie odszedł z Milanu, by po pół roku zakotwiczyć u lokalnego rywala. Debiut po drugiej stronie barykady okazał się kolejnym ciosem - tym razem 3-0. Trzy razy prowadził drużynę w derbach, trzy razy przegrał, trzy razy do zera. Leonardo szybko potrzebuje przełamania w tym najważniejszym meczu dla nerazzurich. Kolejna okazja może się nadarzyć jeszcze w tym sezonie - obie drużyny mają szansę na występ w finale Pucharu Włoch.

Niesamowity Zanetti. Dla wielu krytykantów (w większości z kręgów północnego Londynu) zawodnik mający powyżej 30 lat powinien już zawiesić buty na kołku. Kapitan Interu co rok zamyka usta wszystkim malkontentom, sądzącym, że jego czas w Mediolanie dobiegł już końca. Najstarszy zawodnik ostatnich derbów (w sierpniu skończy 38 lat!), był także, nie licząc znów genialnego Cesara, najlepszym piłkarzem Interu we wczorajszym meczu. W tym sezonie opuścił jedynie 3 mecze, wciąż zaskakując wszystkich swoją wytrzymałością i szybkością. Pomimo, iż cieniem na jego grze kładzie się faul w polu karnym na Cassano, to jednak nadal trudno wyobrazić sobie drużynę nerazzurich bez swojego nieśmiertelnego Il Capitano. Zanetti wciąż nie chce przejść na sportową emeryturę - i słusznie - jest przecież nadal niezastąpiony zarówno w Interze, jak i w reprezentacji.


Milan wygrał derby, Milan wygrał ligę - tak w większości mediów odbierane jest to wczorajsze zwycięstwo. Do końca rozgrywek zostało siedem kolejek i mimo, że teoretycznie wszystko się może jeszcze zdarzyć - Milan chyba powoli może przygotowywać się do koronacji. Czteroletnia dominacja Interu dobiega końca...

poniedziałek, 14 marca 2011

Quo vadis?

1-4, 0-3, 2-1, 0-0, 1-2, 1-2, 3-1, 1-0, 0-2, 0-2, 2-2: oto wyniki jednej z drużyn włoskiej Serie A. Podpowiedź: nie jest to Bari, Brescia czy Lecce. Takie rezultaty w tym roku osiąga najbardziej utytułowana drużyna z Italii - Juventus Turyn. Legendarny klub z Piemontu po karnym spadku wskutek afery Calciopoli wciąż nie potrafi odnaleźć własnego stylu i odbudować swojej roli w elicie włoskiej piłki. Jako główne problemy w drodze do sukcesu kibice wciąż tradycyjnie, jak przy każdej drużynie będącej w kryzysie, wskazują zarząd, trenera oraz piłkarzy. Niewątpliwie to główne przyczyny takiej, a nie innej gry Juventusu już drugi rok z rzędu, jednak czy w istocie jedyne?

Mentalność Juventusu

W dawnych, zamierzchłych już prawie czasach ery Lippiego i Capello właśnie "mentalność zwycięzców" wyróżniała Juventus spoza reszty włoskiego calcio. To turyńczycy byli drużyną, przed którą drżeli przeciwnicy jeszcze przed meczem. Zasada była prosta: Juventus przyjeżdża, Juventus zgarnia 3 punkty, Juventus wyjeżdża. Za czasów Fabio Capello (2004-06) Vecchia Signora była najnudniejszą, ale przez to także najskuteczniej grającą drużyną całej Serie A. Rzadko kiedy zdarzały się potknięcia z ligowymi średniakami. Obecnie - czy o scudetto walczyć może drużyna, która na swoim koncie ma porażki z Bari (20., ostatnie, miejsce), Lecce (18.) czy Parmą (16.)? Głównym problemem jest tutaj odpowiednie nastawienie do meczów ze słabszymi przeciwnikami. A może to właśnie Juve jest już tym "słabszym przeciwnikiem", który z zasady spina się przed meczami z mediolańczykami?

Błazny mercato

Po powrocie do czołówki Serie A Juventus wyróżnił się trzema transferami. Każdy z kupionych zawodników był wówczas w swojej życiowej formie i wieku, który sugerował, że utrzyma dobrą dyspozycję jeszcze przez kilka sezonów. Gwiazdy kolejno Lyonu, Empoli i Deportivo La Coruna miały dać Juventusowi stabilizację i wysoki poziom. 26-letni Tiago, rok od niego starszy Sergio Almiron i 29-letni Jorge Andrade razem kosztowali 34 miliony euro. Cztery miliony mniej od sprowadzonego w tym samym czasie do Liverpoolu Fernando Torresa. Andrade już w czwartej kolejce Serie A zerwał więzadła krzyżowe, Almiron nigdy nie dostał prawdziwej szansy w Juve, wydawało się że przerosły go oczekiwania, a Tiago okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Zasłynął tylko raz - kiedy w ostatnich dniach mercato 2008 zamknął prezesa Gigliego w łazience, manifestując swoje przywiązanie do klubu i niechęć opuszczenia Turynu.

W 2008 roku Juventus wydał kolejne miliony - tym razem 32 mln zostały wydane na 28-letnich Duńczyka Poulsena (Sevilla) i Brazylijczyka Amauriego (Palermo). Akurat to okienko w wykonaniu Juventusu idealnie wpisało się w europejski schemat - był to bowiem rok transferowych niewypałów (R. Keane, Robinho, Danny, Quaresma, Jô...). O ile Amauri zadomowił sie w Turynie całkiem nieźle, to jednak Poulsen od samego początku był znienawidzony przez kibiców Juve. W tej dziwnej atmosferze nie zdołał rozwinąć skrzydeł i przez całe dwa lata zasłynął tylko "no-look passem" do Davida Trezeguet, który... akurat czekał przy linii bocznej na wejście na boisko.

Dla kibiców Juve 2009 był prawdziwym rokiem samby. Za łączną sumę 50 mln sprowadzono Diego oraz Felipe Melo, którzy mieli dać Juventusowi brazylijski polot i upragnione scudetto. Skończyło się na 7. miejscu, niebywałym zamieszaniu w drużynie i rewolucji w klubie. Jedną z jej ofiar stał się Diego, który w przeciwieństwie do swojego rodaka rozegrał całkiem niezły sezon. Mimo to odszedł do Wolfsburga w dosyć niemiłej atmosferze. Jego cena przez rok spadła aż o 10 mln euro.

Rewolucja - pod takim hasłem rozgrywało się turyńskie mercato 2010. Nowy dyrektor sportowy G. Marotta, który zastąpił wielokrotnie skompromitowanego Alessio Secco zapowiadał utworzenie ItalJuve. Znów jednak nie wypaliły dwa spośród trzech najdroższych transferów - Leonardo Bonucci pokazał całą swoją niebywałą nieudolność w grze obronnej dopiero wtedy, kiedy zabrakło u jego boku Ranocchii, a Giorgio Chiellini miał słabszy okres, zaś Jorge Martinez okazał się połączeniem najgorszych cech Almirona i Andrade - ciągle kontuzjowany Urugwajczyk przekonał się z całą brutalnością, że Juventus to jednak nie to samo co Catania. Oba transfery kosztowały aż 27 mln euro.

Razem wszystkie niewypały transferowe Juventusu przez 4 lata opiewają na kwotę 150 mln euro. Role w włoskiej piłce zupełnie odwróciły się po Calciopoli. To Inter pełni rolę Juventusu sprzed Calciopoli robiąc genialne transfery za stosunkowo niewielkie pieniądze, a Juventus odwrotnie - bez opamiętania kupuje zawodników, z których prawie każdy nie potrafi grać na miarę oczekiwań.

Vinovo i wszystko jasne!

Jakby na przekór wszystkiemu, w sierpniu 2006, na kilka dni przed inauguracją Serie B otworzono nowoczesne centrum treningowe w położonym nieopodal Turynu Vinovo. Już w grudniu tego samego roku po raz pierwszy wypowiedziano nazwę tego miasteczka w negatywnym znaczeniu - w sztucznym jeziorze na terenie ośrodka w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach utopiło się dwóch 17-letnich zawodników sektora młodzieżowego, Alessio Ferramosca i Riccardo Neri. W następnych latach Juventus Center nie zatracił swojej złej sławy - na boiskach ośrodka niebywale często przytrafiały się kontuzje. Od sezonu 2007/08 znacząco przekraczała ona średnią UE (45 kontuzji na sezon w jednym klubie), w sezonie 2008/09 prawie przybijając do 60, a rok później jeszcze przekraczając tą liczbę! Kibice Juventusu słysząc o kolejnej kontuzji komentowali ją wówczas właśnie tytułem tego akapitu. Wraz z przyjściem trenera Delneriego ze swoim sztabem liczono na poprawę tej sytuacji - przecież Toskańczyk miał w swojej pracy szkoleniowej przydomek "Pan bez kontuzji". Nic z tego - w obecnym sezonie sytuacje, w których kontuzjowanych jest co najmniej 6 zawodników pierwszej drużyny, należą do normalności.

Z pesymizmem w przyszłość

W ostatnich latach mało który europejski klub przeszedł tyle zawirowań co turyński Juventus. Odbudowa po spadku do Serie B, która skończyć miała się w 2010 roku zakończyła się totalną katastrofą - kadrowo obecnie Juve jest o wiele słabsze od tego, które w 2007 wracało do elity. Sytuacja w Turynie jest ponownie fatalna. Główny powód to pech, nieudolność czy może jakieś fatum? Jak przecież inaczej można wytłumaczyć fakt, że udziałowcem 7,5% akcji klubu jest spółka LAFICO, należąca do wielkiego kibica Juventusu... - libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego. Patrząc w przyszłość tego zasłużonego klubu, niemożliwym jest robić to w różowych okularach. O wiele częściej zadawane jest pytanie: co się z tym klubem dzieje? Quo vadis, Juventus?

piątek, 4 marca 2011

Bunga bunga i jedenastu rozbójników

Nareszcie nadszedł na tym blogu czas na Calcio. Na pierwszy ogień idzie analiza najbardziej medialnego, najbardziej rozpoznawalnego i prawdopodobnie także najbardziej kontrowersyjnego klubu włoskiego - A.C. Milan, siedemnastokrotny mistrz Włoch i siedmiokrotny zdobywca Pucharu Europy. Drużyna, obok której naprawdę ciężko przejść obojętnie, choćby z powodu niesamowitych ludzi, jacy ją reprezentują.
Każda kobieta, słysząc nazwę "Mediolan" od razu myśli "moda". Rozsławione niedawno w Polsce przez popularny reality show w jednej z prywatnych telewizji miasto od wielu lat jest synonimem elegancji i bogactwa. Dla każdego szanującego się mężczyzny, jest również obiektem odwiecznej wojny pomiędzy dwoma klubami reprezentującymi dwie ideologie: lewicującym Milanem i kapitalistycznym Interem. Podział ten został zatarty w 1986, kiedy władzę w klubie objął jeden z najbogatszych Włochów, magnat medialny, Silvio Berlusconi.

Ostatnio z czołówek tabloidów nie schodzą informacje o kolejnych skandalach wywołanych przez premiera Włoch, Silvio Berlusconiego. Zarzuca mu się przyjmowanie nieletnich panien w swej prywatnej willi i organizowanie orgii w stylu afrykańskim znanych jako bunga bunga. Nic nowego - przez wszystkie lata swojej kariery politycznej, a wcześniej biznesowej, Berlusconi wsławiał się prawie wyłącznie skandalami i kontrowersjami - jego przyjaciółmi są Alaksandr Łukaszenka, Władimir Putin czy Muammar Kadafi. Milan kiedyś był oczkiem w głowie boskiego Silvio, jednak od czasów objęcia stanowiska szefa rządu władzę w klubie sprawuje Adriano Galliani, pieszczotliwie przez kibiców zwany Łysym, jeden z najbardziej znienawidzonych działaczy piłkarskich we Włoszech (to on sprawował stanowisko szefa Lega Calcio przed wybuchem afery Calciopoli).

Obecny styl drużyny z Lombardii nie przypomina w niczym wielkiej drużyny Fabio Capello sprzed prawie dwudziestu lat, ostatniej włoskiej drużyny, która zdołała zdominować rozgrywki klubowe w Europie. Niewiele też pozostało z klubu emeryta, jak pogardliwie nazywano finalistę (2004) i zdobywcę (2007) Ligi Mistrzów. Dzisiaj AC Milan to pozostałości złotej drużyny z finału w Atenach. Stare gwiazdy, jak Inzaghi, Pirlo czy Ambrosini pełnią już prawie wyłącznie rolę reprezentatywną. Rossoneri nadal chętnie sięgają po starszych zawodników, jednak pierwszoplanowe role w pierwszej jedenastce grają już zdecydowanie inni piłkarze.

Gdyby kibic piłki nożnej o słabszych nerwach spojrzał na obecny skład Milanu, doznałby pewnie palpitacji serca. Nazwiska van Bommela, Gattuso, Ibrahimovicia, Flaminiego, Oddo, Bonery, Prince Boatenga, Robinho czy Cassano robią wrażenie, jednak często w negatywnym znaczeniu tego słowa. Każdy z nich znany jest bowiem z silnego charakteru oraz nie zawsze czystej gry na boisku. Wielu z nich w przeszłości było przysłowiowymi enfant terrible piłki nożnej, często sprawiając wiele kłopotów trenerom i prezesom. Wszyscy razem tworzą dziś w Mediolanie drużynę dominującą we włoskiej lidze.

Mało który piłkarz ma tak specyficzną metodę cieszenia się ze zdobytej bramki, co Mark van Bommel. Otóż 33-letni Holender okazuje swą radość pokazując kibicom przeciwnej drużyny... słynny gest Kozakiewicza. W Bayernie Monachium był często zawieszany za niesportowe zachowanie - prowokowanie przeciwnika, uderzanie rywala łokciem w twarz a nawet chwytanie za krocze. W swoim ojczystym kraju wsławił się kłótnią na łamach prasy z ówczesnym selekcjonerem Marco van Bastenem, który nie widział van Bommela w kadrze Oranje. W styczniu 2011 charyzmatyczny pomocnik trafił do drużyny, w której bożyszczem kibiców przed laty był van Basten...

Gennaro Gattuso. Te dwa słowa często wywołują uśmiech na twarzy przeciętnego kibica. Uśmiech, na który paradoksalnie zawodnik z Kalabrii nigdy sobie nie zasłużył, wręcz przeciwnie - w środowisku piłkarskim ma opinię niepohamowanego walczaka wypruwającego z siebie żyły dla dobra drużyny. Ostatnio znów zasłynął niekoniecznie piłkarsko, kiedy potraktował "z byka" Joe Jordana (II trenera Tottenhamu) podczas spotkania Ligi Mistrzów, kiedy ten przez cały mecz prowokował Włocha. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że sam Jordan w latach 80. był przez dwa lata napastnikiem Milanu.

Zlatan Ibrahimović. Chorwato-Bośniak wychowany w najgorszej dzielnicy szwedzkiego Malmo. Sprowadzony przez Leo Beenhakkera do Ajaxu, wkrótce obwołany został największym talentem skandynawskiej piłki. Na przeszkodzie "Ibrze" stanęły głównie charakter, arogancja, chęć wywoływania kontrowersji oraz nieprawdopodobna nielojalność:
10 VIII 2006: "Zawsze kibicowałem Interowi"
27 VII 2007: "Przychodząc do Barcelony, stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie"
30 VIII 2010: "Jestem w jednej z najlepszych drużyn świata. Przychodzę tutaj, by wygrywać".

W 2006r. dziewiętnastoletni Kevin Prince Boateng strzela gola dla Herthy Berlin w spotkaniu z Bayernem. Na ziemię sprowadzony zostaje przez gwiazdę niemieckiej piłki, Michaela Ballacka, który jasno pokazał, co myśli o młodym Ghańczyku ("Strzeliłeś jedną bramkę w życiu i myślisz, że jesteś najlepszy na świecie"). Podobno Boateng nigdy nie zapomniał słów Ballacka. Cztery lata później, podczas finału Pucharu Anglii, grając w Portsmouth bardzo spóźniony atakuje pomocnika Chelsea Londyn, powodując u niego zerwanie więzadeł w kostce. Kontuzjowany gracz Chelsea może już tylko pomarzyć o udziale w czerwcowych Mistrzostwach Świata w RPA. Domyśleliście się już, kim była ofiara Boatenga? Tak, to Michael Ballack, kapitan niemieckiego Mannschaftu. Przypadek czy paskudny i nieszczęśliwy zbieg okoliczności?

Prócz tej czwórki w drużynie Rossonerich grają też jeszcze Antonio Cassano (we Włoszech powstało już nowe słowo określające nieodpowiedzialne zachowanie - cassanata) czy otwiarcie przyznający się do faszystowskich upodobań Christian Abbiati. Z drugiej strony, AC Milan to nie tylko boiskowi wandale i mordercy. Linią obrony zarządzają dwaj najbardziej eleganccy obrońcy włoscy rocznika '76, Nicola Legrottaglie i Alessandro Nesta. Pierwszy z nich znany jest jako głęboko wierzący chrześcijanin, drugi, dzięki swemu niepowtarzalnemu stylowi gry, uważany jest za jednego z najlepszych stoperów w historii futbolu.

Kompletnie niepojętym jest jednak fakt, że tą drużyną "złych chłopców" zarządza trener niewątpliwie utalentowany, ale bardzo niedoświadczony - 44-letni Massimiliano Allegri rozgrywa dopiero swój trzeci sezon w Serie A! Czy były trener sardyńskiego Cagliari zdoła utrzymać w ryzach własnych zawodników i zwycięży wraz z nimi ligę, przełamując czteroletnią dominację Interu, czy tak jak m.in. Claudio Ranieri, stanie się dla zawodników i kibiców wrogiem nr 1?