poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Kompromitacja i dekadentyzm

Włoska piłka upada w zastraszającym tempie. Chociaż Calciopoli było oczywiście pewnego rodzaju grabarzem calcio, to jednak nawet po 2006 roku włoskie drużyny odnosiły sukcesy na arenie międzynarodowe (oczywiście nie takie, jak przedtem!) - Milan i Inter zdobywały Puchar Mistrzów, jednak o tym, że były to pojedyncze wybryki, najlepiej świadczyć może fakt, że poza tymi latami zwycięstw, żadna włoska drużyna nie dotarła do półfinału LM, co więcej, ćwierćfinał zdarzył się jeno trzykrotnie! Tym gorzej sytuacja prezentowała się dla włoskiej piłki reprezentacyjnej: Włosi cudem awansowali z grupy Euro 2008, jednak odpadnięcie w ćwierćfinałach, nawet z Hiszpanią, traktowane musiało być dla ekipy azzurich jako klęska. Jakże w takim razie nazwać zeszłoroczny mundial?

Za kilka dni ruszy Serie A. Dokładnej daty rozpoczęcia ligi nie znamy, gdyż miała się ona zacząć... przedwczoraj. Ale Włosi, jak to Włosi - mogą grać tragicznie, mogą nic nie zdobywać, mogą jechać na opinii z 2006r., ale jeżeli jest okazja do przeforsowania kolejnych nieżyciowych "praw piłkarza", to oczywiście trzeba z niej skorzystać. Takim to sposobem mamy we Włoszech strajk, wydarzenie, które dawno by się przejadło, gdyż piłkarze straszyli już nim tak często, że FIGC wierzyła, że znów rozniesię się to po kościach. A tu zonk - pierwsza kolejka Serie A odwołana, milionowe straty dla telewizji, rozwścieczeni kibice, oburzone gazety, a porozumienia jak nie ma, tak nie ma. Przecież to tylko Włochy. Tu mają czas.

Zaskakujący jest fakt, że do Włoch nie doszła żadna gwiazda światowego futbolu (o ile do skutku nie dojdzie transfer Forlana do Interu), co jest najlepszym dowodem na postępującą stagnację włoskiej piłki. I nie nazywajcie tu, proszę, gwiazdami piłki piłkarzy pokroju Vidala, Lameli, Bojana czy Miroslava Klose lub Gabriela Heinze, gdyż o ile jedni muszą dopiero udowodnić swoją wartość, to drudzy znajdują się już na równi pochyłej i choć to brutalne, o ich wartości najlepiej stanowi ich metryka. Włosi woleli w tym sezonie kupować sami od siebie, przyjrzyjmy się zatem, kto poczynił jakie zmiany w swoim projekcie.

Na pierwszy plan w Milanie wysuwają się jednak dwa świetne transfery obrońców - Taiwo z Marsylii oraz Mexes z Romy, obaj za darmo, co potwierdza niesamowite umiejętności Adriano Gallianiego jako odpowiedzialnego za transfery klubu z czerwono-czarnej części Mediolanu. Do tego wykupienie wypożyczonych Ibrahimovicia, Boatenga i Amelii. Milan znów kupił, kogo chciał kupić i nadal będzie klubem o najmocniejszej kadrze we Włoszech. Nie zdominuje ligi, jak Inter w latach 2007-10, jednak nie powinien się też dać wyprzedzić.

Bardzo zaskakuje mnie Inter. Po latach tłustych przyszła porażka w lidze i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki klub Morattiego wraca do lat pre-Calciopoli. Niedoświadczony trener Gasperini ze zdecydowanie niepospolitą wizją taktyczną (3-4-3 czy też 5-2-3, zwał jak zwał), miliony latynosów o niepotwierdzonych jeszcze umiejętnościach, oraz utrata przedostatniego człowieka na tej ziemi, który zwać mógł się Interistą, jednak akurat bez Materazziego włoska piłka będzie lepsza, choć z pewnością nudniejsza. Jedynym lekarstwem na poprawienie sytuacji po odejściu Eto'o byłby Forlan, choć akurat jemu nie życzyłbym transferu do Internazionale - bardzo go lubię :)

Juventus znów błądzi. Szuka i kupuje po omacku. Kupuje Vidala i Vucinicia, by później zacierać to pozytywne wrażenie wynalazkami takimi jak Emanuele Giaccherini (w zeszłym roku nie trafił do pustej bramki w meczu z... Juventusem - link) czy też Marcelo Estigarribia - ten drugi wyróżnia się chyba tylko nazwiskiem - dobrze, że Juve nie gra w pucharach, bo dla niektórych komentatorów mógłby to być ciężki orzech do zgryzienia ;) Do tego kolejny niedoświadczony trener Conte, który chce grać 4-2-4, gdyż "ustawienie nie gra roli, liczy się zaangażowanie zawodników". No zobaczymy...

Roma z kolei chce z siebie robić drugą Barcelonę. Trener prosto z Barcelony B (świetny niegdyś piłkarz Luis Enrique), ściąganie na potęgę młodych zawodników - wychowanek La Masii i wieczny niespełniony talent Bojan Krkić oraz drugi Messi - Erik Lamela ze spadkowicza River Plate Buenos Aires. Do tego dwa transfery z Primera Division - lewy obrońca Jose Angel i napastnik Pablo Osvaldo. Roma wydaje grube miliony (63 mln €!), ma jakąś poniekąd wizję składu, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że to nie tyle dokładna kopia katalońskiego stylu i wizji, o ile usilna chęć jak najszybszego dołączenia do najlepszych. A kto jest przecież teraz najlepszy? Kataloński eksperyment w stolicy Italii czas zacząć. Osobiście nie wróżę mu wielkiego sukcesu.

Spośród klubów spoza włoskiej wielkiej czwórki na uwagę zasługuje Napoli, które robi dobre, przemyślane transfery (Inler) i nie daje sobie wyrwać gwiazd. Genoa kupuje na potęgę zawodników o uznanej marce, którzy i tak pewnie się nie przyjmą (vide Rafinha, Acquafresca czy Veloso). Lazio chce dołączyć do elity, ale nie wie jak, choć bez wątpienia Djibril Cisse i Mirek Klose to uznane nazwiska, jednak sprzedaż Lichtsteinera i Muslery pokazuje, że nadal jest to klub z mentalnością środka tabeli. Palermo kompromituje się na każdej możliwej linii (Pastore nie pójdzie za mniej niż za 100 milionów - poszedł za 43, do tego "wybitna" porażka z FC Thun) Udinese zaś korzysta z koniuktury - sprzedaje, co popadnie, byle drogo, i kupuje tanio nieznanych zupełnie zawodników. Taki włoski Arsenal, jednak ma wyniki.

Serie A chyli się ku upadkowi. Nadchodzi fin de siecle włoskiej piłki. Nie widać symptomów poprawy jakości, i co ważniejsze, mentalności klubów z półwyspu Apenińskiego. A co tam, przecież jakoś to będzie. Kompromitujmy się dalej w Europie, przecież i tak jesteśmy najlepsi, bo wygraliśmy mundial w 2006. Grajmy 35-letnimi dziadkami. Wymiana pokoleniowa? Liczy się doświadczenie. Błądźmy po omacku. Kupujmy szrot, który zagrał jeden dobry sezon.

Włoska piłka stoi obecnie w tym samym miejscu, w jakim (zachowując proporcje) była nasza ekstraklasa 4-5 lat temu - nie dość, że słabo, to jeszcze brak perspektyw. Polska dostała jednak Euro i od tego czasu u nas zaczęło się dziać coraz lepiej. Gdyby Euro w 2012 roku otrzymali Włosi, pewnie dziś bylibyśmy świadkami wielkiego powrotu włoskiej piłki. A tak, na stadionach typu neapolitańskie San Paolo czy florenckie Artemio Franchi, które najlepsze lata mają już za sobą grają zawodnicy, którzy w większości przypadków są jak te areny - stare pomniki jedynie w znikomej części przypominające dawną świetność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz