poniedziałek, 13 lutego 2012

O sześć miesięcy mądrzejsi

Niemal pół roku minęło od mojej ostatniej notki na tym blogu i jednocześnie od rozpoczęcia osiemdziesiątego sezonu Serie A. Na półmetku zmagań o scudetto sytuacja we włoskiej ekstraklasie wydaje się jeszcze bardziej zawiła niż w sierpniu – każdy z faworytów rozczarowuje w mniejszym lub większym stopniu i w tym roku o okrojone trzy miejsca w Lidze Mistrzów 2012/13 walczy aż siedem klubów, a co więcej, każdy z nich w mojej subiektywnej opinii na to zasługuje. Największymi faworytami i już prawie pewniakami są oczywiście Juventus i Milan, lecz nie tylko w piłce włoskiej zdarzały się już większe niespodzianki.

Powrót maestro

Gdyby spytać przeciętnego kibica Juventusu, od kogo w tym sezonie najbardziej zależy gra turyńczyków, odpowiedź byłaby jasna – to 32-letni defensywny pomocnik Andrea Pirlo. Były zawodnik Milanu przeżywa swoją drugą młodość, zaliczając 5 asyst, z czego dwie w debiucie przeciw Parmie. To głównie dzięki Pirlo Juve posiada także największy procent posiadania piłki w całej lidze, jednak zasłużone pochwały z każdej strony zbierają także Il Principino – rodowity turyńczyk Claudio Marchisio, ekspert od strzelania pięknych bramek i Antonio Conte, wierny uczeń Marcello Lippiego, obecny trener Juve, a niegdyś kapitan wielkiego Juventusu z lat 90. XX wieku, który zaszczepił w prowadzonej przez siebie drużynie mentalność zwycięzców. Stara dama ma w tym sezonie niepowtarzalną okazję, aby zakończyć słabszy okres i znów wrócić na szczyt, jednak zawdzięcza to głównie słabym rywalom, a nie własnej świetnej grze.

Szwedzka bomba

Oczywiście do samego końca w walce o Scudetto liczył się będzie broniący tytułu Milan. Mediolańczycy mają jednocześnie jeden wielki atut i ogromne obciążenie – nazywa się Zlatan Ibrahimović. 30-letni obywatel Szwecji rozgrywa kolejny świetny sezon, zdobywając seryjnie bramki i wygrywając czasem w pojedynkę mecze ze słabszymi przeciwnikami. I właśnie tutaj leży największy problem Ibry – w spotkaniach z bezpośrednimi rywalami w tabeli zdobył jedynie 4 bramki, głównie rozczarowując, a sam Milan na półmetku rozgrywek miał ex aequo z Romą najgorszy bilans meczów z grupą walczącą o LM – jedynie 5 punktów w 6 meczach (dla porównania: Juventus – 12, Napoli – 11, Udinese – 9, Inter – 7, Lazio – 6). Sam Ibrahimović ostatnio wsławił się głównie uderzaniem piłkarzy rywali – swoje obycie w sztukach walki (czarny pas w taekwondo) zaprezentował już na Salvatore Aronice z Napoli i Marco Storarim z Juventusu. Podstarzały i pozbawiony silnego przywództwa Milan nadal jednak jest Milanem silnym, który zaskakującą regularnością w spotkaniach ze słabszymi przeciwnikami rekompensował będzie słabsze występy w meczach z mocniejszymi rywalami.

Ciąg niespodzianek

Po raz drugi z rzędu w czołówce poważnie miesza Lazio. Postawa rzymskiego klubu mogłaby zostać uznana za ogromną niespodziankę, gdyby nie była nią już sezon temu (przegrana w końcówce walka o Ligę Mistrzów). Biancocelesti budują jednak z roku na rok coraz silniejszą drużynę, sprowadzając kolejne znane nazwiska (w styczniu o krok od podjęcia pracy w stolicy Włoch był gwiazdor CSKA Moskwa, Keisuke Honda) i stając się powoli poważną siłą we włoskiej piłce. Kolejną młodość przeżywają Miroslav Klose i Cristian Ledesma, nieśmiertelny wydaje się być Tommaso Rocchi, a w środku pola brylują Hernanes i Senad Lulić, a jedynym transferowym rozczarowaniem okazał się jedynie Djibril Cisse, od stycznia grający już w Queens Park Rangers. Mimo wszystko Lazio nie wydaje się drużyną na Ligę Mistrzów, jednak po kilku solidnych wzmocnieniach w następnym sezonie na pewno będą już uznawani za faworytów ligi.

Drużyna, której nie da się nie lubić

Udinese Calcio bez wątpienia należy do najsympatyczniejszych drużyn Europy. Prowadzona przez Francesco Guidolina ekipa od lat budowana jest pod znakiem „Antonio Di Natale + wielkie talenty”. 34-letni kapitan jest już od 3 lat gwarancją niemal trzydziestu bramek w sezonie, co w defensywnej lidze włoskiej jest osiągnięciem wręcz niesamowitym. Co roku ze Stadio Friuli odchodzą wyróżniający się gracze (Sanchez, Inler i Zapata w 2011, Luković, Pepe i D’Agostino w 2010, Quagliarella w 2009), a pozycja w lidze pozostaje niezmienna. Udinese w tym sezonie znowu walczy o puchary, tym razem z Mehdi Benatią, Pablo Armero, Mauricio Islą i Gabrielem Torje, którzy wyrastają powoli na gwiazdy światowego formatu. Do stutysięcznego miasteczka boją się przyjeżdżać nawet czołowe drużyny Serie A, gdyż w dwunastu meczach na własnym boisku Zebrette nie wygrywali jedynie dwa razy, wliczając w to ostatnią pechową porażkę z Milanem. Jedna z „najtańszych” drużyn Serie A (Frulianie na swoją podstawową jedenastkę wydali jedynie 12,6 mln €) znowu mogłaby zajść wysoko, lecz obecny system eliminacji Ligi Mistrzów premiuje drużyny ze słabszych krajów.

Kac po Mourinho

Dwa lata temu Inter był na szczycie. Genialnie taktycznie poukładany zespół, gwiazdy u zenitu swoich umiejętności i niesamowita potrójna korona po zwycięskim finale w Madrycie, który osiągnęli na Camp Nou po meczu, który wpisał się już do historii piłki nożnej. Odejście Mourinho do Realu było punktem zwrotnym. Inter od tego czasu nie nawiązał już poważnej walki o scudetto, a każdy kolejny trener dla mediolańskiego klubu przynosił ze sobą kolejne rozczarowania. Obecny sezon jest w pewnych aspektach łudząco podobny do poprzedniego: kompletnie nieudana przygoda szkoleniowca sprowadzonego latem (Gian Piero Gasperini chyba już nigdy nie będzie mógł bezpiecznie pokazać się w Mediolanie), a jego następca wprowadza ligową solidność, dobrą dla Palermo, Genui czy Fiorentiny, lecz absolutnie niedopuszczalną dla klubu pokroju Interu. Tak więc kibice Nerazzurich z rozrzewnieniem wspominają czasy Mourinho i Eto’o, gdyż ich następcy – Claudio Ranieri i Diego Forlan nie prezentują poziomu równego poprzednikom nawet w połowie, co jest zaskakujące szczególnie w przypadku tego ostatniego. Mimo wszystko Inter może jeszcze namieszać w lidze, kiedy mistrzom z 2010 przypomną się czasy świetności, co w połączeniu z coraz lepiej czującym się w Serie A Rickym Alvarezem może stworzyć mieszankę, której w osiągnięciu LM przeszkodzić może jedynie trener Ranieri.

Problemy z włoską Barceloną

Miało być pięknie. Nowy właściciel, nowy trener, transfery perspektywicznych zawodników, pozostanie w klubie De Rossiego i Tottiego, filozofia gry oparta na katalońskiej tiki tace. Po pół roku okazało się jednak, że wszczepienie stylu Barcelony w Rzymie będzie nadzwyczaj trudne. Lamela nie został nowym Messim, Kjaer nowym Pique, a Bojan nie okazał się jednak tak świetnym piłkarzem, jakim był przedstawiany w La Masii. 19-letni Argentyńczyk sprowadzony z River Plate przoduje jedynie w chamskich zagraniach, Kjaer wraz z Ranocchią (Inter) i Bonuccim (Juventus) jest jednym z większych rozczarowań w tym sezonie na pozycji stopera, zaś od Hiszpana wyżej w hierarchii napastników stoi rok młodszy od niego Fabio Borini, w zeszłym sezonie grający w Championship na wypożyczeniu z Chelsea. Posadę Luisa Enrique ratować więc muszą co kolejkę 35-letni już Totti, najlepiej zarabiający piłkarz Serie A Daniele De Rossi i bośniacki rozgrywający Miralem Pjanić. Projekt Barcelona w Rzymie cały czas stoi na skraju przepaści i nie zmienia tego nawet ostatnie zwycięstwo nad Interem. Grają na tyle nierówno, że w końcu mogą wypaść z walki o Ligę Mistrzów, a nawet w ogóle o europejskie puchary.

Królowie remisów

Mistrzów nie wyłania się w starciach pomiędzy bezpośrednimi przeciwnikami. Mistrzów wyłania się w meczach z ligowymi średniakami – transparent o tej treści powinien zostać powieszony w szatni SSC Napoli. Klub z miasta śmieci rozgrywał w pierwszej rundzie znakomite spotkania przeciw potentatom (świetny mecz na San Paolo z Juventusem!), lecz po drodze tracił punkty z Chievo, Novarą, Bologną, Sieną czy Ceseną. A przecież to drużyna ocierająca się o światowy top (nie bez szans w 1/8 LM przeciwko Chelsea) ze świetnym atakiem Hamsik-Cavani-Lavezzi. Słaba gra przeciw drużynom z dolnej połowy tabeli może ich pozbawić uczestnictwa nawet w LE (Neapolitańczycy przegrali pierwszy mecz półfinału Pucharu Włoch ze Sieną!), co doprowadzić może w końcu do odejścia kluczowych zawodników i stopniowego popadania w przeciętność klubu, którego wielki powrót do światowej czołówki właściciel klubu, kontrowersyjny producent filmowy Aurelio de Laurentiis ogłaszał po zajęciu miejsca na podium w zeszłym roku. Nie wyobrażam sobie braku Napoli w pucharach w przyszłym roku, biorąc jednak po uwagę ilość drużyn chcących zaistnieć w międzynarodowym futbolu (po piętach depczą już Cagliari i Genua) zadanie Waltera Mazzariego będzie wyjątkowo trudne.

Sens pucharów

Dla wszystkich powyższych drużyn istnieje tylko jeden cel: Liga Mistrzów. Jej młodsza siostra, spadkobierczyni Pucharu UEFA jest przez włoskie kluby od samego powstania po prostu lekceważona, bo jak inaczej wytłumaczyć kompromitacje Juventusu w sezonie 2010/11, brak awansu do grupy zarówno Romy po dwumeczu ze Slovanem Bratysława, jak i Palermo (odpadnięcie już w 3 rundzie kwalifikacyjnej z FC Thun). Coraz bardziej także we znaki daje się zacofanie włoskiej piłki w stosunku do światowej czołówki, co szczególnie widać po stadionach Serie A – z jednym wyjątkiem (Juventus Arena) są to relikty poprzedniej epoki, jak San Paolo czy Friuli. Dość powiedzieć, że w styczniu odwołano już kilkanaście spotkań z powodu braku podgrzewanej murawy na boiskach ligowych średniaków. Marazm we włoskiej piłce trwa i nadal nie widać symptomów poprawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz