poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Kompromitacja i dekadentyzm

Włoska piłka upada w zastraszającym tempie. Chociaż Calciopoli było oczywiście pewnego rodzaju grabarzem calcio, to jednak nawet po 2006 roku włoskie drużyny odnosiły sukcesy na arenie międzynarodowe (oczywiście nie takie, jak przedtem!) - Milan i Inter zdobywały Puchar Mistrzów, jednak o tym, że były to pojedyncze wybryki, najlepiej świadczyć może fakt, że poza tymi latami zwycięstw, żadna włoska drużyna nie dotarła do półfinału LM, co więcej, ćwierćfinał zdarzył się jeno trzykrotnie! Tym gorzej sytuacja prezentowała się dla włoskiej piłki reprezentacyjnej: Włosi cudem awansowali z grupy Euro 2008, jednak odpadnięcie w ćwierćfinałach, nawet z Hiszpanią, traktowane musiało być dla ekipy azzurich jako klęska. Jakże w takim razie nazwać zeszłoroczny mundial?

Za kilka dni ruszy Serie A. Dokładnej daty rozpoczęcia ligi nie znamy, gdyż miała się ona zacząć... przedwczoraj. Ale Włosi, jak to Włosi - mogą grać tragicznie, mogą nic nie zdobywać, mogą jechać na opinii z 2006r., ale jeżeli jest okazja do przeforsowania kolejnych nieżyciowych "praw piłkarza", to oczywiście trzeba z niej skorzystać. Takim to sposobem mamy we Włoszech strajk, wydarzenie, które dawno by się przejadło, gdyż piłkarze straszyli już nim tak często, że FIGC wierzyła, że znów rozniesię się to po kościach. A tu zonk - pierwsza kolejka Serie A odwołana, milionowe straty dla telewizji, rozwścieczeni kibice, oburzone gazety, a porozumienia jak nie ma, tak nie ma. Przecież to tylko Włochy. Tu mają czas.

Zaskakujący jest fakt, że do Włoch nie doszła żadna gwiazda światowego futbolu (o ile do skutku nie dojdzie transfer Forlana do Interu), co jest najlepszym dowodem na postępującą stagnację włoskiej piłki. I nie nazywajcie tu, proszę, gwiazdami piłki piłkarzy pokroju Vidala, Lameli, Bojana czy Miroslava Klose lub Gabriela Heinze, gdyż o ile jedni muszą dopiero udowodnić swoją wartość, to drudzy znajdują się już na równi pochyłej i choć to brutalne, o ich wartości najlepiej stanowi ich metryka. Włosi woleli w tym sezonie kupować sami od siebie, przyjrzyjmy się zatem, kto poczynił jakie zmiany w swoim projekcie.

Na pierwszy plan w Milanie wysuwają się jednak dwa świetne transfery obrońców - Taiwo z Marsylii oraz Mexes z Romy, obaj za darmo, co potwierdza niesamowite umiejętności Adriano Gallianiego jako odpowiedzialnego za transfery klubu z czerwono-czarnej części Mediolanu. Do tego wykupienie wypożyczonych Ibrahimovicia, Boatenga i Amelii. Milan znów kupił, kogo chciał kupić i nadal będzie klubem o najmocniejszej kadrze we Włoszech. Nie zdominuje ligi, jak Inter w latach 2007-10, jednak nie powinien się też dać wyprzedzić.

Bardzo zaskakuje mnie Inter. Po latach tłustych przyszła porażka w lidze i jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki klub Morattiego wraca do lat pre-Calciopoli. Niedoświadczony trener Gasperini ze zdecydowanie niepospolitą wizją taktyczną (3-4-3 czy też 5-2-3, zwał jak zwał), miliony latynosów o niepotwierdzonych jeszcze umiejętnościach, oraz utrata przedostatniego człowieka na tej ziemi, który zwać mógł się Interistą, jednak akurat bez Materazziego włoska piłka będzie lepsza, choć z pewnością nudniejsza. Jedynym lekarstwem na poprawienie sytuacji po odejściu Eto'o byłby Forlan, choć akurat jemu nie życzyłbym transferu do Internazionale - bardzo go lubię :)

Juventus znów błądzi. Szuka i kupuje po omacku. Kupuje Vidala i Vucinicia, by później zacierać to pozytywne wrażenie wynalazkami takimi jak Emanuele Giaccherini (w zeszłym roku nie trafił do pustej bramki w meczu z... Juventusem - link) czy też Marcelo Estigarribia - ten drugi wyróżnia się chyba tylko nazwiskiem - dobrze, że Juve nie gra w pucharach, bo dla niektórych komentatorów mógłby to być ciężki orzech do zgryzienia ;) Do tego kolejny niedoświadczony trener Conte, który chce grać 4-2-4, gdyż "ustawienie nie gra roli, liczy się zaangażowanie zawodników". No zobaczymy...

Roma z kolei chce z siebie robić drugą Barcelonę. Trener prosto z Barcelony B (świetny niegdyś piłkarz Luis Enrique), ściąganie na potęgę młodych zawodników - wychowanek La Masii i wieczny niespełniony talent Bojan Krkić oraz drugi Messi - Erik Lamela ze spadkowicza River Plate Buenos Aires. Do tego dwa transfery z Primera Division - lewy obrońca Jose Angel i napastnik Pablo Osvaldo. Roma wydaje grube miliony (63 mln €!), ma jakąś poniekąd wizję składu, nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że to nie tyle dokładna kopia katalońskiego stylu i wizji, o ile usilna chęć jak najszybszego dołączenia do najlepszych. A kto jest przecież teraz najlepszy? Kataloński eksperyment w stolicy Italii czas zacząć. Osobiście nie wróżę mu wielkiego sukcesu.

Spośród klubów spoza włoskiej wielkiej czwórki na uwagę zasługuje Napoli, które robi dobre, przemyślane transfery (Inler) i nie daje sobie wyrwać gwiazd. Genoa kupuje na potęgę zawodników o uznanej marce, którzy i tak pewnie się nie przyjmą (vide Rafinha, Acquafresca czy Veloso). Lazio chce dołączyć do elity, ale nie wie jak, choć bez wątpienia Djibril Cisse i Mirek Klose to uznane nazwiska, jednak sprzedaż Lichtsteinera i Muslery pokazuje, że nadal jest to klub z mentalnością środka tabeli. Palermo kompromituje się na każdej możliwej linii (Pastore nie pójdzie za mniej niż za 100 milionów - poszedł za 43, do tego "wybitna" porażka z FC Thun) Udinese zaś korzysta z koniuktury - sprzedaje, co popadnie, byle drogo, i kupuje tanio nieznanych zupełnie zawodników. Taki włoski Arsenal, jednak ma wyniki.

Serie A chyli się ku upadkowi. Nadchodzi fin de siecle włoskiej piłki. Nie widać symptomów poprawy jakości, i co ważniejsze, mentalności klubów z półwyspu Apenińskiego. A co tam, przecież jakoś to będzie. Kompromitujmy się dalej w Europie, przecież i tak jesteśmy najlepsi, bo wygraliśmy mundial w 2006. Grajmy 35-letnimi dziadkami. Wymiana pokoleniowa? Liczy się doświadczenie. Błądźmy po omacku. Kupujmy szrot, który zagrał jeden dobry sezon.

Włoska piłka stoi obecnie w tym samym miejscu, w jakim (zachowując proporcje) była nasza ekstraklasa 4-5 lat temu - nie dość, że słabo, to jeszcze brak perspektyw. Polska dostała jednak Euro i od tego czasu u nas zaczęło się dziać coraz lepiej. Gdyby Euro w 2012 roku otrzymali Włosi, pewnie dziś bylibyśmy świadkami wielkiego powrotu włoskiej piłki. A tak, na stadionach typu neapolitańskie San Paolo czy florenckie Artemio Franchi, które najlepsze lata mają już za sobą grają zawodnicy, którzy w większości przypadków są jak te areny - stare pomniki jedynie w znikomej części przypominające dawną świetność.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Kilka derbowych błysków

Zakończyły się kolejne, 176. ligowe derby Mediolanu, od kilku lat, z powodu niemocy Juventusu, będące meczami dwóch najlepszych drużyn na półwyspie. 2 kwietnia 2011 na San Siro było wszystko, co było już od wielu lat nieodłącznym elementem tych spotkań - piękne bramki, kontrowersje, głupota zawodników oraz przede wszystkim koloryt spotkania, od zawsze mierzony w barwach żółto-czerwonych. Drugie derby w tym sezonie dla Milanu - dwie bramki Pato i jedna Cassano dały zwycięstwo rossonerim, przyjrzyjmy się więc bliżej temu niesamowitemu meczowi.

AC MILAN - INTER MEDIOLAN 3:0 (1:0)
Pato 1, 62, Cassano 90(k.)

Nowy król Mediolanu. Alexandre Pato, bo o nim mowa, dawno przestał już być chimerycznym nastolatkiem, seryjnie marnującym dogodne sytuacje, jak w meczu U-20 Brazylia-Polska. Przestał też już być superrezerwowym, pokazującym po każdej strzelonej bramce ułożone z dłoni serduszko dla swej narzeczonej (od 2009 żony) Sthefany Brito. Akurat z tym drugim powód jest bardziej prozaiczny - para rozwiodła się w kwietniu 2010. Nie było przypadkiem, że po każdej strzelonej bramce Pato w derbach pokazywano siedzącą na trybunach prawdopodobną przyszłą prezes Milanu, Barbarę Berlusconi. We włoskich mediach huczy od plotek o romansie Kaczki i pięć lat starszej córki premiera Włoch. Włosi także więc mają swoją parę "Pique-Shakira", z tą różnicą, że Alexandre ostatnio wyraźnie odżył i staje się czołową postacią Milanu pod nieobecność Ibrahimovicia. Strzelił dwie bramki, a także doprowadził do czerwonej kartki dla Chivu.

Kolejne Cassanata. Ktokolwiek myślał, że Antonio Cassano przestał być enfant terrible włoskiej piłki choćby ze względu na wiek (w przyszłym roku kończy 30 lat!), grubo się pomylił. FantAntonio, choć wszedł na boisko w 80. minucie meczu, znów nie dał o sobie zapomnieć. Niewidoczny przez całe 10 minut, w ostatniej sprowokował rzut karny, po czym go wykorzystał w bezlitosny sposób. Sposób cieszenia się z bramki był już niesportowy - ściągnął koszulkę i zarobił bezsensowną żółtą kartkę. Minutę później spóźniony sfaulował obrońcę Interu, około 80 metrów od własnej bramki. Dostał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Wszystkie te wydarzenia łącznie nie trwały dłużej niż dwie minuty. Czy pochodzący z Bari napastnik kiedyś jeszcze się czegokolwiek nauczy?

Leonardo znów do zera. Brazylijski trener Interu ma przeszłość, której nie można było zapomnieć w kontekście derby della Madonnina - 6 lat grał w Milanie, 6 był jednym z jego dyrektorów, a w sezonie 2009-2010 był trenerem rossonerich. W roli trenera przegrał dwukrotnie derby z drużyną Jose Mourinho, u siebie doznając porażki 0-4, na wyjeździe (czy w tym przypadku w ogóle można mówić o meczach wyjazdowych?) przegrywając 2-0. Po sezonie odszedł z Milanu, by po pół roku zakotwiczyć u lokalnego rywala. Debiut po drugiej stronie barykady okazał się kolejnym ciosem - tym razem 3-0. Trzy razy prowadził drużynę w derbach, trzy razy przegrał, trzy razy do zera. Leonardo szybko potrzebuje przełamania w tym najważniejszym meczu dla nerazzurich. Kolejna okazja może się nadarzyć jeszcze w tym sezonie - obie drużyny mają szansę na występ w finale Pucharu Włoch.

Niesamowity Zanetti. Dla wielu krytykantów (w większości z kręgów północnego Londynu) zawodnik mający powyżej 30 lat powinien już zawiesić buty na kołku. Kapitan Interu co rok zamyka usta wszystkim malkontentom, sądzącym, że jego czas w Mediolanie dobiegł już końca. Najstarszy zawodnik ostatnich derbów (w sierpniu skończy 38 lat!), był także, nie licząc znów genialnego Cesara, najlepszym piłkarzem Interu we wczorajszym meczu. W tym sezonie opuścił jedynie 3 mecze, wciąż zaskakując wszystkich swoją wytrzymałością i szybkością. Pomimo, iż cieniem na jego grze kładzie się faul w polu karnym na Cassano, to jednak nadal trudno wyobrazić sobie drużynę nerazzurich bez swojego nieśmiertelnego Il Capitano. Zanetti wciąż nie chce przejść na sportową emeryturę - i słusznie - jest przecież nadal niezastąpiony zarówno w Interze, jak i w reprezentacji.


Milan wygrał derby, Milan wygrał ligę - tak w większości mediów odbierane jest to wczorajsze zwycięstwo. Do końca rozgrywek zostało siedem kolejek i mimo, że teoretycznie wszystko się może jeszcze zdarzyć - Milan chyba powoli może przygotowywać się do koronacji. Czteroletnia dominacja Interu dobiega końca...

poniedziałek, 14 marca 2011

Quo vadis?

1-4, 0-3, 2-1, 0-0, 1-2, 1-2, 3-1, 1-0, 0-2, 0-2, 2-2: oto wyniki jednej z drużyn włoskiej Serie A. Podpowiedź: nie jest to Bari, Brescia czy Lecce. Takie rezultaty w tym roku osiąga najbardziej utytułowana drużyna z Italii - Juventus Turyn. Legendarny klub z Piemontu po karnym spadku wskutek afery Calciopoli wciąż nie potrafi odnaleźć własnego stylu i odbudować swojej roli w elicie włoskiej piłki. Jako główne problemy w drodze do sukcesu kibice wciąż tradycyjnie, jak przy każdej drużynie będącej w kryzysie, wskazują zarząd, trenera oraz piłkarzy. Niewątpliwie to główne przyczyny takiej, a nie innej gry Juventusu już drugi rok z rzędu, jednak czy w istocie jedyne?

Mentalność Juventusu

W dawnych, zamierzchłych już prawie czasach ery Lippiego i Capello właśnie "mentalność zwycięzców" wyróżniała Juventus spoza reszty włoskiego calcio. To turyńczycy byli drużyną, przed którą drżeli przeciwnicy jeszcze przed meczem. Zasada była prosta: Juventus przyjeżdża, Juventus zgarnia 3 punkty, Juventus wyjeżdża. Za czasów Fabio Capello (2004-06) Vecchia Signora była najnudniejszą, ale przez to także najskuteczniej grającą drużyną całej Serie A. Rzadko kiedy zdarzały się potknięcia z ligowymi średniakami. Obecnie - czy o scudetto walczyć może drużyna, która na swoim koncie ma porażki z Bari (20., ostatnie, miejsce), Lecce (18.) czy Parmą (16.)? Głównym problemem jest tutaj odpowiednie nastawienie do meczów ze słabszymi przeciwnikami. A może to właśnie Juve jest już tym "słabszym przeciwnikiem", który z zasady spina się przed meczami z mediolańczykami?

Błazny mercato

Po powrocie do czołówki Serie A Juventus wyróżnił się trzema transferami. Każdy z kupionych zawodników był wówczas w swojej życiowej formie i wieku, który sugerował, że utrzyma dobrą dyspozycję jeszcze przez kilka sezonów. Gwiazdy kolejno Lyonu, Empoli i Deportivo La Coruna miały dać Juventusowi stabilizację i wysoki poziom. 26-letni Tiago, rok od niego starszy Sergio Almiron i 29-letni Jorge Andrade razem kosztowali 34 miliony euro. Cztery miliony mniej od sprowadzonego w tym samym czasie do Liverpoolu Fernando Torresa. Andrade już w czwartej kolejce Serie A zerwał więzadła krzyżowe, Almiron nigdy nie dostał prawdziwej szansy w Juve, wydawało się że przerosły go oczekiwania, a Tiago okazał się jednym wielkim rozczarowaniem. Zasłynął tylko raz - kiedy w ostatnich dniach mercato 2008 zamknął prezesa Gigliego w łazience, manifestując swoje przywiązanie do klubu i niechęć opuszczenia Turynu.

W 2008 roku Juventus wydał kolejne miliony - tym razem 32 mln zostały wydane na 28-letnich Duńczyka Poulsena (Sevilla) i Brazylijczyka Amauriego (Palermo). Akurat to okienko w wykonaniu Juventusu idealnie wpisało się w europejski schemat - był to bowiem rok transferowych niewypałów (R. Keane, Robinho, Danny, Quaresma, Jô...). O ile Amauri zadomowił sie w Turynie całkiem nieźle, to jednak Poulsen od samego początku był znienawidzony przez kibiców Juve. W tej dziwnej atmosferze nie zdołał rozwinąć skrzydeł i przez całe dwa lata zasłynął tylko "no-look passem" do Davida Trezeguet, który... akurat czekał przy linii bocznej na wejście na boisko.

Dla kibiców Juve 2009 był prawdziwym rokiem samby. Za łączną sumę 50 mln sprowadzono Diego oraz Felipe Melo, którzy mieli dać Juventusowi brazylijski polot i upragnione scudetto. Skończyło się na 7. miejscu, niebywałym zamieszaniu w drużynie i rewolucji w klubie. Jedną z jej ofiar stał się Diego, który w przeciwieństwie do swojego rodaka rozegrał całkiem niezły sezon. Mimo to odszedł do Wolfsburga w dosyć niemiłej atmosferze. Jego cena przez rok spadła aż o 10 mln euro.

Rewolucja - pod takim hasłem rozgrywało się turyńskie mercato 2010. Nowy dyrektor sportowy G. Marotta, który zastąpił wielokrotnie skompromitowanego Alessio Secco zapowiadał utworzenie ItalJuve. Znów jednak nie wypaliły dwa spośród trzech najdroższych transferów - Leonardo Bonucci pokazał całą swoją niebywałą nieudolność w grze obronnej dopiero wtedy, kiedy zabrakło u jego boku Ranocchii, a Giorgio Chiellini miał słabszy okres, zaś Jorge Martinez okazał się połączeniem najgorszych cech Almirona i Andrade - ciągle kontuzjowany Urugwajczyk przekonał się z całą brutalnością, że Juventus to jednak nie to samo co Catania. Oba transfery kosztowały aż 27 mln euro.

Razem wszystkie niewypały transferowe Juventusu przez 4 lata opiewają na kwotę 150 mln euro. Role w włoskiej piłce zupełnie odwróciły się po Calciopoli. To Inter pełni rolę Juventusu sprzed Calciopoli robiąc genialne transfery za stosunkowo niewielkie pieniądze, a Juventus odwrotnie - bez opamiętania kupuje zawodników, z których prawie każdy nie potrafi grać na miarę oczekiwań.

Vinovo i wszystko jasne!

Jakby na przekór wszystkiemu, w sierpniu 2006, na kilka dni przed inauguracją Serie B otworzono nowoczesne centrum treningowe w położonym nieopodal Turynu Vinovo. Już w grudniu tego samego roku po raz pierwszy wypowiedziano nazwę tego miasteczka w negatywnym znaczeniu - w sztucznym jeziorze na terenie ośrodka w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach utopiło się dwóch 17-letnich zawodników sektora młodzieżowego, Alessio Ferramosca i Riccardo Neri. W następnych latach Juventus Center nie zatracił swojej złej sławy - na boiskach ośrodka niebywale często przytrafiały się kontuzje. Od sezonu 2007/08 znacząco przekraczała ona średnią UE (45 kontuzji na sezon w jednym klubie), w sezonie 2008/09 prawie przybijając do 60, a rok później jeszcze przekraczając tą liczbę! Kibice Juventusu słysząc o kolejnej kontuzji komentowali ją wówczas właśnie tytułem tego akapitu. Wraz z przyjściem trenera Delneriego ze swoim sztabem liczono na poprawę tej sytuacji - przecież Toskańczyk miał w swojej pracy szkoleniowej przydomek "Pan bez kontuzji". Nic z tego - w obecnym sezonie sytuacje, w których kontuzjowanych jest co najmniej 6 zawodników pierwszej drużyny, należą do normalności.

Z pesymizmem w przyszłość

W ostatnich latach mało który europejski klub przeszedł tyle zawirowań co turyński Juventus. Odbudowa po spadku do Serie B, która skończyć miała się w 2010 roku zakończyła się totalną katastrofą - kadrowo obecnie Juve jest o wiele słabsze od tego, które w 2007 wracało do elity. Sytuacja w Turynie jest ponownie fatalna. Główny powód to pech, nieudolność czy może jakieś fatum? Jak przecież inaczej można wytłumaczyć fakt, że udziałowcem 7,5% akcji klubu jest spółka LAFICO, należąca do wielkiego kibica Juventusu... - libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego. Patrząc w przyszłość tego zasłużonego klubu, niemożliwym jest robić to w różowych okularach. O wiele częściej zadawane jest pytanie: co się z tym klubem dzieje? Quo vadis, Juventus?

piątek, 4 marca 2011

Bunga bunga i jedenastu rozbójników

Nareszcie nadszedł na tym blogu czas na Calcio. Na pierwszy ogień idzie analiza najbardziej medialnego, najbardziej rozpoznawalnego i prawdopodobnie także najbardziej kontrowersyjnego klubu włoskiego - A.C. Milan, siedemnastokrotny mistrz Włoch i siedmiokrotny zdobywca Pucharu Europy. Drużyna, obok której naprawdę ciężko przejść obojętnie, choćby z powodu niesamowitych ludzi, jacy ją reprezentują.
Każda kobieta, słysząc nazwę "Mediolan" od razu myśli "moda". Rozsławione niedawno w Polsce przez popularny reality show w jednej z prywatnych telewizji miasto od wielu lat jest synonimem elegancji i bogactwa. Dla każdego szanującego się mężczyzny, jest również obiektem odwiecznej wojny pomiędzy dwoma klubami reprezentującymi dwie ideologie: lewicującym Milanem i kapitalistycznym Interem. Podział ten został zatarty w 1986, kiedy władzę w klubie objął jeden z najbogatszych Włochów, magnat medialny, Silvio Berlusconi.

Ostatnio z czołówek tabloidów nie schodzą informacje o kolejnych skandalach wywołanych przez premiera Włoch, Silvio Berlusconiego. Zarzuca mu się przyjmowanie nieletnich panien w swej prywatnej willi i organizowanie orgii w stylu afrykańskim znanych jako bunga bunga. Nic nowego - przez wszystkie lata swojej kariery politycznej, a wcześniej biznesowej, Berlusconi wsławiał się prawie wyłącznie skandalami i kontrowersjami - jego przyjaciółmi są Alaksandr Łukaszenka, Władimir Putin czy Muammar Kadafi. Milan kiedyś był oczkiem w głowie boskiego Silvio, jednak od czasów objęcia stanowiska szefa rządu władzę w klubie sprawuje Adriano Galliani, pieszczotliwie przez kibiców zwany Łysym, jeden z najbardziej znienawidzonych działaczy piłkarskich we Włoszech (to on sprawował stanowisko szefa Lega Calcio przed wybuchem afery Calciopoli).

Obecny styl drużyny z Lombardii nie przypomina w niczym wielkiej drużyny Fabio Capello sprzed prawie dwudziestu lat, ostatniej włoskiej drużyny, która zdołała zdominować rozgrywki klubowe w Europie. Niewiele też pozostało z klubu emeryta, jak pogardliwie nazywano finalistę (2004) i zdobywcę (2007) Ligi Mistrzów. Dzisiaj AC Milan to pozostałości złotej drużyny z finału w Atenach. Stare gwiazdy, jak Inzaghi, Pirlo czy Ambrosini pełnią już prawie wyłącznie rolę reprezentatywną. Rossoneri nadal chętnie sięgają po starszych zawodników, jednak pierwszoplanowe role w pierwszej jedenastce grają już zdecydowanie inni piłkarze.

Gdyby kibic piłki nożnej o słabszych nerwach spojrzał na obecny skład Milanu, doznałby pewnie palpitacji serca. Nazwiska van Bommela, Gattuso, Ibrahimovicia, Flaminiego, Oddo, Bonery, Prince Boatenga, Robinho czy Cassano robią wrażenie, jednak często w negatywnym znaczeniu tego słowa. Każdy z nich znany jest bowiem z silnego charakteru oraz nie zawsze czystej gry na boisku. Wielu z nich w przeszłości było przysłowiowymi enfant terrible piłki nożnej, często sprawiając wiele kłopotów trenerom i prezesom. Wszyscy razem tworzą dziś w Mediolanie drużynę dominującą we włoskiej lidze.

Mało który piłkarz ma tak specyficzną metodę cieszenia się ze zdobytej bramki, co Mark van Bommel. Otóż 33-letni Holender okazuje swą radość pokazując kibicom przeciwnej drużyny... słynny gest Kozakiewicza. W Bayernie Monachium był często zawieszany za niesportowe zachowanie - prowokowanie przeciwnika, uderzanie rywala łokciem w twarz a nawet chwytanie za krocze. W swoim ojczystym kraju wsławił się kłótnią na łamach prasy z ówczesnym selekcjonerem Marco van Bastenem, który nie widział van Bommela w kadrze Oranje. W styczniu 2011 charyzmatyczny pomocnik trafił do drużyny, w której bożyszczem kibiców przed laty był van Basten...

Gennaro Gattuso. Te dwa słowa często wywołują uśmiech na twarzy przeciętnego kibica. Uśmiech, na który paradoksalnie zawodnik z Kalabrii nigdy sobie nie zasłużył, wręcz przeciwnie - w środowisku piłkarskim ma opinię niepohamowanego walczaka wypruwającego z siebie żyły dla dobra drużyny. Ostatnio znów zasłynął niekoniecznie piłkarsko, kiedy potraktował "z byka" Joe Jordana (II trenera Tottenhamu) podczas spotkania Ligi Mistrzów, kiedy ten przez cały mecz prowokował Włocha. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że sam Jordan w latach 80. był przez dwa lata napastnikiem Milanu.

Zlatan Ibrahimović. Chorwato-Bośniak wychowany w najgorszej dzielnicy szwedzkiego Malmo. Sprowadzony przez Leo Beenhakkera do Ajaxu, wkrótce obwołany został największym talentem skandynawskiej piłki. Na przeszkodzie "Ibrze" stanęły głównie charakter, arogancja, chęć wywoływania kontrowersji oraz nieprawdopodobna nielojalność:
10 VIII 2006: "Zawsze kibicowałem Interowi"
27 VII 2007: "Przychodząc do Barcelony, stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie"
30 VIII 2010: "Jestem w jednej z najlepszych drużyn świata. Przychodzę tutaj, by wygrywać".

W 2006r. dziewiętnastoletni Kevin Prince Boateng strzela gola dla Herthy Berlin w spotkaniu z Bayernem. Na ziemię sprowadzony zostaje przez gwiazdę niemieckiej piłki, Michaela Ballacka, który jasno pokazał, co myśli o młodym Ghańczyku ("Strzeliłeś jedną bramkę w życiu i myślisz, że jesteś najlepszy na świecie"). Podobno Boateng nigdy nie zapomniał słów Ballacka. Cztery lata później, podczas finału Pucharu Anglii, grając w Portsmouth bardzo spóźniony atakuje pomocnika Chelsea Londyn, powodując u niego zerwanie więzadeł w kostce. Kontuzjowany gracz Chelsea może już tylko pomarzyć o udziale w czerwcowych Mistrzostwach Świata w RPA. Domyśleliście się już, kim była ofiara Boatenga? Tak, to Michael Ballack, kapitan niemieckiego Mannschaftu. Przypadek czy paskudny i nieszczęśliwy zbieg okoliczności?

Prócz tej czwórki w drużynie Rossonerich grają też jeszcze Antonio Cassano (we Włoszech powstało już nowe słowo określające nieodpowiedzialne zachowanie - cassanata) czy otwiarcie przyznający się do faszystowskich upodobań Christian Abbiati. Z drugiej strony, AC Milan to nie tylko boiskowi wandale i mordercy. Linią obrony zarządzają dwaj najbardziej eleganccy obrońcy włoscy rocznika '76, Nicola Legrottaglie i Alessandro Nesta. Pierwszy z nich znany jest jako głęboko wierzący chrześcijanin, drugi, dzięki swemu niepowtarzalnemu stylowi gry, uważany jest za jednego z najlepszych stoperów w historii futbolu.

Kompletnie niepojętym jest jednak fakt, że tą drużyną "złych chłopców" zarządza trener niewątpliwie utalentowany, ale bardzo niedoświadczony - 44-letni Massimiliano Allegri rozgrywa dopiero swój trzeci sezon w Serie A! Czy były trener sardyńskiego Cagliari zdoła utrzymać w ryzach własnych zawodników i zwycięży wraz z nimi ligę, przełamując czteroletnią dominację Interu, czy tak jak m.in. Claudio Ranieri, stanie się dla zawodników i kibiców wrogiem nr 1?

piątek, 25 lutego 2011

Spojrzenie na ekstraklasę

Rusza! Cokolwiek można by powiedzieć o naszej rodzimej lidze, narzekać na jej poziom, wyzywać od siedlisk korupcji i piłkarzyn, to jednak jest to nasza, pokręcona, startująca dzisiaj ekstraklasa! Nie pamiętam, kiedy ostatnio była tak wyrównana - drugie i przedostatnie miejsce dzieli ledwie 10 punktów! Wiosna zapowiada się niezwykle ciekawie, przecież właściwie do walki o europejskie puchary może włączyć się jeszcze każda drużyna prócz ostatniej Cracovii. Dzisiaj o 20.00 właśnie Pasy podejmują trzecią Legię, a inna krakowska drużyna jedzie do Gdyni na spotkanie z tamtejszą Arką, rozpoczynając pierwszą kolejkę rundy rewanżowej. W takiej sytuacji zdecydowałem się pokusić o analizę, o co każda drużyna może powalczyć w tym sezonie, a także, którzy nowi zawodnicy mogą stać się naszymi rodzimymi gwiazdkami ligi.

1. Jagiellonia Białystok (30 pkt) - sensacyjny lider z Białegostoku wykorzystał słabszą dyspozycję faworytów i okupuje pierwszą lokatę. Odejście jednej z gwiazd podlaskiej drużyny, Kamila Grosickiego do Turcji może spowodować poważne zachwianie gry Jagi. Bez Grosika mistrzostwo może być trudne, ale mimo wszystko jest całkiem możliwe. Z pewnością kadra Jagi jest wystarczająco szeroka i mocna na kolejne namieszanie w lidze.
Gwiazda: Grzegorz Sandomierski
Warty uwagi transfer: Bartłomiej Grzelak
Mój typ: 1-3

2. Wisła Kraków (27 pkt) - krakowski klub ma na papierze ewidentnie najmocniejszą kadrę. Nazwiska robią wrażenie, jednak od pierwszego rzutu oka na kadrę kłuje liczba narodowości: Aż 15 różnych narodów będzie mieć swojego reprezentanta pod Wawelem tej wiosny! Ta istna wieża Babel wydaje się trudna do opanowania nawet dla tak inteligentnego trenera, jak Maaskant. Po odejściu Brożków i Pawełka brakuje także piłkarzy z długoletnim stażem w ekstraklasie.
Gwiazda: Patryk Małecki
Warty uwagi transfer: Maor Melikson
Mój typ: 1-3

3. Legia Warszawa (27 pkt) - chyba największy znak zapytania w obecnej ekstraklasie. Trudno prorokować o grze warszawskiej drużyny na wiosnę, jesień w ich wykonaniu była straszna stylowo, ale farciarska i skuteczna. Runda rewanżowa może dla zespołu Skorży zakończyć się trzęsieniem ziemi lub fetą na rynku, oba rozwiązania są równie prawdopodobne. Budowana nieco po omacku i w oparciu o obcokrajowców Legia z pewnością uciuła kilkanaście punktów, po prostu dla niektórych rywali sama nazwa jest wystarczającym powodem do przegrania meczu.
Gwiazda: Inaki Astiz
Warty uwagi transfer: Michal Hubnik
Mój typ: 4-6

4. Korona Kielce (25 pkt) - kolejne pozytywne zaskoczenie rundy jesiennej. Scyzoryki prowadzone przez bezkompromisowego trenera Sasala są niebywale skuteczne, co może wystarczyć na europuchary, szczególnie że to zespół z Kielc okazał się czarnym koniem okienka transferowego, sprowadzając Dawida Janczyka i Estończyka Sandera Puri.
Gwiazda: Andrzej Niedzielan
Warty uwagi transfer: Sander Puri
Mój typ: 1-3

5. GKS Bełchatów (23 pkt) - pewnego rodzaju następca Odry Wodzisław. Co okienko odchodzą czołowi zawodnicy, przychodzą słabsi, a drużyna wciąż zaskakuje, tym razem zajmując piąte miejsce, do tego pod wodzą niedoświadczonego szkoleniowca! Kolejne przewietrzenie szatni spowodować może problemy wiosną, jednak nie oszukujmy się - kadrowo GKS to zespół środka tabeli, a tak wysoko jest dzięki wyrównanej tabeli. Wiosną powinien wrócić, gdzie jego miejsce.
Gwiazda: Mateusz Cetnarski
Warty uwagi transfer: Szymon Sawala
Mój typ: 7-10

6. Lechia Gdańsk (23 pkt) - najbardziej ofensywnie i ładnie dla oka grająca drużyna ekstraklasy zimą osłabiła się dosyć znacząco, jednak nadal w niektórych spotkaniach może pokazać zęby i pokonać wyżej notowanego przeciwnika. Na dłuższą metę chyba wróci gdzieś w ligową szarzyznę. Jednak jest to drużyna budowana z głową i może już w przyszłym sezonie powalczyć o puchary.
Gwiazda: Abdou Traore
Warty uwagi transfer: Kamil Poźniak
Mój typ: 7-10

7. Górnik Zabrze (22 pkt) - najwyżej notowana śląska drużyna w tym sezonie, mocna kadrowo, choć ciągle grająca nieco poniżej możliwości. Jeżeli wystrzeli na wiosnę, może powalczyć o czołową szóstkę, gdyż jesienią brakowało przede wszystkim stabilności. Cieszy oko fakt, że w drużynie gra tylko dwóch obcokrajowców, polityka zabrzan jest nakierowana bowiem na budowanie ekipy opartej na Ślązakach.
Gwiazda: Grzegorz Bonin
Warty uwagi transfer: Robert Jeż
Mój typ: 7-10

8. Polonia Warszawa (20 pkt) - polski Manchester City/Real Madryt (niepotrzebne skreślić). Wszechmocny prezes Wojciechowski powoli uczy się futbolowego biznesu, teraz już popełniając mniej błędów, kupuje lepszych jakościowo piłkarzy, choć jego podejście do piłki nożnej jest nadal zbyt krewkie. Na ławce trener-zagadka, na boisku gwiazdy zarabiające krocie, brak jakiejkolwiek długoterminowej strategii - czy to recepta na sukces?
Gwiazda: Adrian Mierzejewski
Warty uwagi transfer: Dmitrij Rekisz
Mój typ: 4-6

9. Śląsk Wrocław (20 pkt) - trener-nestor oraz przeciętni piłkarze. Średnie transfery, średnia gra jesienią i prawdopodobnie także średnia gra wiosną. Co tu dużo mówić, Śląsk to typowa drużyna środka tabeli. Powinna się utrzymać, ale nie powalczy o nic.
Gwiazda: Sebastian Mila
Warty uwagi transfer: Rok Elsner
Mój typ: 7-10

10. Zagłębie Lubin (19 pkt) - kolejny ligowy średniak, zaskakujący ogromnymi rozbieżnościami w podstawowej jedenastce (znakomite skrzydła, fatalny atak). Jesienią Zagłębie było piękne tylko w jednym aspekcie - bramkach Mateusza Bartczaka. Będzie walczyć o utrzymanie w lidze.
Gwiazda: Szymon Pawłowski
Warty uwagi transfer: Deniss Rakels
Mój typ: 11-14

11. Lech Poznań (19 pkt) - ewidentnie największe zaskoczenie rundy jesiennej. Słaba, czasem nawet tragiczna gra poznaniaków w lidze spowodowała przywitanie zimy nie tylko w nastroju radości z powodu gry w LE, ale także z nieco mimowolnym odruchem spoglądania się na transfery innych. Lech wiosną musi wygrać wszystko, żeby walczyć o puchary, co wydaje się rzeczą niemożliwą. Liga Europy 2011/12 bez Poznaniaków? Smutne, ale możliwe.
Gwiazda: Manuel Arboleda
Warty uwagi transfer: Vojo Ubiparip
Mój typ: 4-6

12. Widzew Łódź (18 pkt) - bezproblemowo wygrana walka na zapleczu ekstraklasy oraz walka o utrzymanie się w niej w następnym sezonie pokazuje, jak wielka jest różnica pomiędzy pierwszą a drugą klasą rozgrywkową. Widzew to kolejne zaskoczenie in minus, na papierze wydaje się niezły, ale czegoś wciąż brakuje. Może przydałby się łodzianom trener z doświadczeniem?
Gwiazda: Deivydas Sernas
Warty uwagi transfer: Riku Riski
Mój typ: 11-14

13. Polonia Bytom (17 pkt) - finansowo czerwona latarnia ekstraklasy. Ogromne zaległości przełożyły się jesienią na grę polonistów, jednak wiele wskazuje na to, że wiosną będzie jeszcze gorzej, drużyna bowiem poważnie się osłabiła. Debiutującego w męskiej piłce trenera Góralczyka czekał będzie heroiczny bój o utrzymanie.
Gwiazda: David Kobylik
Warty uwagi transfer: Przemysław Trytko
Mój typ: spadek z ligi

14. Ruch Chorzów (17 pkt) - kolejny klub z problemami finansowymi, których nie załatała nawet masowa sprzedaż zawodników po wyjątkowo udanym zeszłym sezonie. W tym od początku Ruch walczył o utrzymanie i wszystko wskazuje na to, że tak będzie aż do ostatniej kolejki, szczególnie, że zimą odbyła się w Chorzowie kolejna wyprzedaż.
Gwiazda: Wojciech Grzyb
Warty uwagi transfer: Marek Zieńczuk
Mój typ: 11-14

15. Arka Gdynia (17 pkt) - co roku walcząca o utrzymanie do samego końca i co roku skutecznie. Czy tak będzie również tym razem? Zima w Gdyni była dosyć spokojna i przebiegała raczej pod hasłem łatania składu i uzupełnień, niż wielkiego wietrzenia. Stabilizacja, spokój i solidność powinny zapewnić jej miejsce wśród najlepszych polskich drużyn również na następny rok.
Gwiazda: Marciano Bruma
Warty uwagi transfer: Marcelo Moretto

16. Cracovia (8 pkt) - Dziesięć - liczba zawodników, którzy przybyli do Krakowa tego okienka. Dziewięć - liczba punktów, które Cracovia traci do bezpiecznego miejsca w lidze. Osiem - liczba zdobytych punktów. Mercato w wykonaniu ostatniej drużyny w lidze było najbardziej pracowite spośród wszystkich klubów ekstraklasy. Czy to wystarczy do utrzymania? Rewolucje w składzie Górnika (2008/09) i Odry (2009/10) nie dały oczekiwanego efektu - strata z jesieni była zbyt duża. Strata Cracovii w tym sezonie jest jeszcze większa.
Gwiazda: Alexandru Suworow
Warty uwagi transfer: Piotr Giza
Mój typ: spadek z ligi


Liga na wiosnę zapowiada się strasznie ciekawa. Wyrównana stawka daje ogromne pole do popisu każdej drużynie. Właściwie wiadomo jest jeszcze mniej niż przed startem ligi. Ekstraklasa potrafiła już wielokrotnie zaskakiwać. Oby zaskoczyła raz jeszcze.

czwartek, 24 lutego 2011

Lech, Lech, Lech...

Dzisiaj na malowniczym Estadio Municipal w Bradze rozegra się rewanżowy mecz o wejście do najlepszej szesnastki Ligi Europejskiej. Lech po spotkaniu w Poznaniu jest w o wiele lepszej sytuacji - bramka Rudnevsa z 72 minuty może okazać się bezcenna, kiedy tylko w Mieście Biskupów rozpocznie się strzelanina. Czy jednak aby na pewno ofensywnie grający Kanonierzy zdołają wbić więcej niż jedną bramkę Poznaniakom? Wątpliwe - taktyka Bakero na pewno będzie na wskroś defensywna, nudna, bez polotu, "nie do oglądania", ale może po raz kolejny okazać się skuteczna. A jeśli tak będzie, Lech stanie się pierwszą od niebywale zamierzchłych czasów polską drużyną, która wiosną zagra w dwóch rundach europejskich pucharów. (nie udało się to nawet za rządów kasperczakowskiej Wisły!).
Osobiście uważam, że Lech Poznań absolutnie nie zasłużył na tak długą grę nie tylko w LE, ale nawet w pucharach w ogóle. "Marsz na szczyt" poznaniaków absolutnie nie umywa się do popisów wspomnianych Krakusów czy rok później Groclinu. Brakuje polotu, brakuje ewidentnych zwycięstw nad "wielkimi potęgami". Zamiast tego mieliśmy chóralne krzyki komentatorów rozpływających się nad Lechem, Mańka Arboledę, Dimę Injaca i innych bohaterów spotkań fazy grupowej.

DLACZEGO DZISIAJ BĘDĘ KIBICOWAŁ BRADZE?

1. Fart
. Niesamowity fart, jaki towarzyszył lechitom od samego początku rozgrywek w Europie (karne z Kotorowskim w roli głównej), później kontynuowany przez bramkę Rudnevsa w meczu z Juventusem (ostatnia akcja i strzał życia Rudnevsa), mecz z City (najzagorzalszy kibic Lecha nie powie chyba, że druga bramka dla poznaniaków to geniusz Arboledy, a nie błąd Boyaty i niesamowity pokład szczęścia), czy wreszcie rewanż na śniegu z Juventusem w Poznaniu. Każdy fart kiedyś się kończy, a wmawianie, że to wola walki i ambicja lechitów zaniosły ich tak daleko, to zwykłe lanie wody. Nie zasługiwali nawet na trzecią rundę eliminacji do Ligi Mistrzów, jak mieliby zasługiwać na 1/8 LE?

2. Poziom polskiej piłki. Jest jak koń - jaki, każdy widzi. Ewentualne zwycięstwo Lecha spowodowałoby poważne zachwianie równowagi w postrzeganiu piłki nożnej nad Wisłą - przecież wygraliśmy z wicemistrzem Portugalii, ograliśmy "WIELKI" Juventus oraz "BOGATE" City i Salzburg, jak w takim razie poziom polskiej piłki mógłby być słaby? Powstają piękne stadiony, afera korupcyjna już za nami, czas na Lecha, czas na zwycięstwa! Zaraz, zaraz. A co prócz tego? Przecież możliwe jest, że drużyna z Poznania w przyszłym roku w ogóle nie zakwalifikuje się do europejskich pucharów. I znów popadniemy w szarość odpadania w sierpniu z przeciętniakami z Czarnogóry lub Kazachstanu? Lech może być precedensem w grze naszych klubów w przyszłości, ale może także paskudnie zaćmić obraz kopanej w Polsce. "Przecież graliśmy w 1/8 Ligi Europy, jak nasza piłka może być słaba?" - usłyszymy pewnie na kolejnych debatach nad poprawą polskiej piłki. Nie poprawimy szkolenia młodzieży ani bazy treningowej dzięki zwycięstwom Lecha.

3. Nuda Bakero. Kiedy trener ten pojawił się w warszawskiej Polonii, wszyscy rozpływają się w pochwałach nad byłą gwiazdą Barcy. Mamy w Polsce straszny zwyczaj robienia pół-bogów z ludzi, którzy zetknęli się kiedyś z wielką piłką. Tak było z Beenhakkerem, tak dobierano "ekspertów" to rozmaitych przedmeczowych analiz w telewizyjnych studiach, tak jest i teraz. A jak pokazują wyniki, Jose Mari trenerem jest nie dość że przeciętnym, to do tego styl przez niego preferowany jest ultradefensywny. Włoskie drużyny potrafiły z defensywnej gry stworzyć rodzaj sztuki, zaś dzisiejszy Lech to tylko przesuwanie, bronienie, wybijanie, "a może piłka przejdzie do Rudnevsa". Pamiętając o tym, jak grała ta drużyna za czasów Smudy, nóż otwiera się w kieszeni. Hiszpan preferujący defensywę - coś w tym nienaturalnego. Styl Bakero to morderstwo piłki nożnej.

4. Liga. W Europie powszechnie znane jest zjawisko "kaca pucharowego", polegające na słabym wyniku drużyny grającej w środku tygodnia w europucharach. Ligową postawę Lecha śmiało określić można jako "kac gigant". Przecież jedenaste miejsce i tyleż punktów straty do prowadzącej Jagiellonii to jakiś absurd. W lidze i pucharach grają ci sami zawodnicy, dlaczego więc w lidze idzie tak źle, a w pucharach tak dobrze? Czy to tylko kwestia motywacji? Jeżeli tak, gdzie tu profesjonalizm lechitów? Czy piłkarz nie wychodzi za każdym razem na boisko, żeby zwyciężyć? O co tu, do cholery, chodzi?
Lech właściwie ma iluzoryczne szanse nawet na dostanie się do Ligi Europy. Nie wyglądają na "Rycerzy Wiosny", a wyrównana ekstraklasa w tym sezonie będzie stanowić dla nich ogromne wyzwanie. Na niepotrzebnym spinaniu się na Juventus czy City przede wszystkim ucierpieć może klubowa kasa, każdy punkt stracony jesienią może się odbić nie tylko wiosenną czkawką, ale też przynajmniej roczną absencją w pucharach. A pewnym jest przecież, że straty z tytułu braku gry w Europie będą ogromne. W takim wypadku pozostać może tylko sprzedaż najlepszych zawodników (w ostatnim sezonie podobnym przypadkiem było francuskie Bordeaux). Puchary to nie tylko ogromna szansa, mogą być także pierwszym objawem upadku klubu.

5. Koniec peanów. Kiedy wreszcie Lech odpadnie z Ligi Europy, skończą się pochwały nad WIELKIM POZNAŃSKIM KLUBEM. Nie będzie już zachwytów nad Artjomsem i jego kolegami z zespołu, przez media w kraju wyniesionymi do rangi królów futbolu - przecież wyeliminowali znajdujący się w permanentnym kryzysie Juventus, którego gwiazdą nadal pozostaje 36-latek, pokonali trzykrotnie najlepszego bramkarza Premiership, Shaya Givena (dostał tę nagrodę w 2002 i 2006). Nie przeceniajmy tych zwycięstw. Były zaskakujące, ale też szczęśliwe. Zawodnicy Lecha to nadal niższa półka europejska i żadne felietony w sportowych magazynach ani okrzyki pary polsatowskich komentatorów tego nie zmienią.
Mam także nadzieję, że ewentualna porażka ochłodzi trochę głowy zwolenników Arboledy w kadrze Polski. Czy naprawdę jest on niezbędnym zawodnikiem w obecnej sytuacji kadrowej? Naprawdę może być lepszy od perspektywicznych Glika czy Sadloka lub solidnego Głowackiego?

6. Serce. Pomijając już, w jakich stało się to okolicznościach, to przecież Lech wyeliminował "mój" Juventus. Liczę więc, że portugalsko-brazylijska Braga ukoi moje zranione serce ;-)

Początek

To moje pierwsze podejście do blogowania, ale wbrew pozorom nie zdecydowałem się zacząć pisać zainspirowany prezesem czołowej polskiej partii ;-)

Postaram się na bieżąco komentować tu wydarzenia światowej piłki, zgodnie z nazwą ze szczególnym uwzględnieniem piłki włoskiej. Obawiam się jednak, że oczekujący analizy porównawczej pressingu w drugiej linii Bologny i Sieny mogą się ciężko zawieść - najważniejszy dla mnie w danym tygodniu po prostu będzie ten mecz, który zobaczę, a przecież niektóre mecze Lega Calcio dla zwykłego śmiertelnika są męką, katorgą i środkiem nasennym. Tak więc... życzcie powodzenia! :-)